Strona:Maria Wirtemberska-Malwina.djvu/050

Ta strona została skorygowana.

raził, padłszy we wsi na Somorkowej stodołę, zapalił ją, a wiatr duży i bliskość chałup większego jeszcze każą obawiać się pożaru; nawet cała wieś spłonąćby mogła. Dobra Malwina, której najpierwsze wzruszenia zawsze ją prowadziły do litości i do pomagania cierpiącym w jakimbądź gatunku, jeszcze osobistą miała przyczynę zajęcia się Somorkową, gdyż ta wieśniaczka mlekiem ją swojem karmiła i od dzieciństwa jak własną kochała córkę. Malwina tedy, ani na noc, ani na wicher nie uważając, ani na przestrogi starego Marcina, który wiele rzeczy za to o zdrowie swoje mało dbanie jej przepowiadał, rozkaz dała jemu i kobietom swoim, aby przy słabej jeszcze Wandzie zostały, i zarzuciwszy tylko szal na siebie, sama z domu wybiegła. Spiesząc, kędy ją blask łuny prowadził, wkrótce smutny nader widok ujrzała. Stodoła Somorkowej ze zbożem już spalona, chałupa jej i kilka innych w ogniu; chłopi w pierwszym śnie przebudzeni, ani umieli, ani chcieli ratować myśląc, że pożaru od pioruna wszczętego gasić się nie godzi. Płacz kobiet i dzieci, noc ciemna, wicher okrutny, wszystko to razem zebrane, trwogą przejąwszy Malwinę, odjęło jej na chwilę sposobność i moc rozkazania, coby w tym razie działać trzeba, gdy jeszcze te słowa: ach, moja wnuczka, moja biedna Alisia w komorze uśpiona, — zginie bez wątpienia![1] z najboleśniejszym jękiem przez Somorkową wymówione, do reszty Malwiny przytomność zmieszały. Nie wiedząca już sama, co robi, słuchająca jedynie swego dobrego serca w chęci ratowania tego dziecka, leciała pomiędzy kłęby dymu blaskiem ognia zaćmiona; w tem belka wpół spalona padła przed nią i przeszkodziła zupełnie do dalszego postępowania, a siły, tylu wzruszeniami zwątlone i nie równające się mocy duszy, opuściły ją w ten moment zupełnie; jednak czas jeszcze miała postrzec, jak nieznajomy jakiś mężczyzna, przeskoczywszy krokwie wpół spalone, belki i tarcice zajęte, biegł do niej; wyciągnąwszy ją z tego niebezpiecznego miejsca, ów nieznajomy na świeże wyprowadził powietrze. Końca tego Malwina nie widziała, gdyż wtedy zupełnie już była zemdloną na ręku nieznajomego, który szczęśliwie uratowawszy ją z pośród ognia, oddał staraniom jej kobiet i ludzi, a sam pobiegł

  1. zginie bez wątpienia – w rękopisie A Alisia zwie się Malwinką i jest chrzestną córką Malwiny; miała przeto zapewne dziedziczyć imię po chrzestnej matce. Malwina jednak musiałaby trzymać dziewczynkę do chrztu, będąc chyba sama jeszcze dzieckiem i dlatego autorka w rękopisie B od tego pomysłu odstąpiła. (Księżna Marja wiele dzieci wiejskich do chrztu trzymała. – Malwina i w tem miała być do niej podobna).