tedy więcej na te nie zasługiwać zarzuty, zimno i rozsądnie resztę ci opiszę.
Z Malwiną i Wandą wróciłem do zamku. — Ręka moja, która mocno jest skaleczoną, zatrzyma mnie tu jeszcze dni kilka, bo dobra i troskliwa tutejsza pani nie chce mnie puszczać, póki felczer, którego sprowadzili, nie wypuści mnie z tego miłego więzienia; ja też — przyznam ci się — niekoniecznie się wydzieram. — Nie wiem dlaczego, ale tu lżej oddycham, powietrze musi być zdrowsze w Krzewinie, łąki zdają się być zieleńsze, bujniejsze drzewa, wonniejsze kwiaty, niż gdziekolwiek. Nie wiem, czy dla słowików, których tu jest tysiącami, ale noc całą spać nie mogłem; jednak dziś rano wstałem z rzeźwiejszem, pogodniejszem sercem, z takiem, jakiegom dotąd nigdy w sobie nie czuł. O dziesiątej dano mi znać, że czekają na mnie ze śniadaniem, bo w Krzewinie razem go zwykle pijają. Przed oknami Malwiny, na prawdziwie szmaragdowej murawie, między dwiema ogromnemi topolami, nakryte było śniadanie. Malwina, już nie blada jak wczora, ale świeża jak zorza, odziana w najbielszym, com kiedy widział muślinie, kapelusz miała biały, różową bladą wstążką wiązany, który trochę zasłaniał twarzy i nie dozwalał obfitym włosom zewsząd się dobywać. — Już nie powiesz, matko kochana, że na stroje kobiet nie uważam nigdy; spodziewam się, żem ci ten dość dokładnie wyszczególnił. Wanda i Alisia biegały po murawie. Wszyscy się troskliwie o moją rękę pytali. Do śniadaniaśmy zasiedli; wszystko świeże, wszystko smaczne zdawało mi się. Przy Malwiniem siedział. Niebo tak było pogodne — słowa, spojrzenie, uśmiech Malwiny tak dobry, tak ujmujący... Ach, matko kochana! nie powiem już nigdy, że niema szczęścia na tej ziemi!... jest szczęście — może być szczęście, szczęście nad wszelkie wyrazy!...[1] Ale
- ↑ Cały ten ustęp, nietylko w kolorycie uczuciowym, ale nawet w szczegółach, jest refleksem lektury Wertera. Przypomnieć wystarczy z Die Leiden następujące wyznania w listach do przyjaciela: „Samotność jest balsamem dla mojego serca w tej rajskiej okolicy...; każde drzewo, każda gałązka jest wieńcem kwitnącym... (s. 4). Dziwna wesołość całego mię zajmuje, równie jak ten poranek wiosenny, którego z serca używam. Sam jestem i cieszę się w tej okolicy, stworzonej dla takiego serca jak moje... (s. 5). Są tu dwie lipy, które szerokiemi gałęźmi zasłaniają plac przed kościołem... tam piję kawę... (s. 13). Trudno mi będzie opisać ci porządnie, jak... poznałem istotę najgodniejszą kochania... Jest to anioł. Ach nie! każdy tak swoją nazywa, nie prawda? A przecież nie jestem w stanie powiedzieć ci, jak jest doskonałą, dlaczego doskonałą? dosyć, że wszystkie moje zmysły zniewoliła... Jeśli dalej tak będę pisał, tyle się dowiesz na końcu, co na początku.