Strona:Maria Wirtemberska-Malwina.djvu/065

Ta strona została skorygowana.

W takim stanie rzeczy dziwić się nie trzeba, że choć ręka Ludomira dawno była zagojoną, nikt tego nie przypomniał; dnie i godziny tak mile mijały, że czwarty miesiąc się kończył, a nikt w Krzewinie nie pomyślił, żeby Ludomir mógł z niego kiedy wyjechać.
Teraz gdy, co minęło, przeczytał czytelnik, pytam się, co rozumie? Ludomir czy kocha się w Malwinie? Malwina czy kocha Ludomira? ja na to odpowiedzieć nie mogę; tyle tylko do mnie doszło, że naówczas Malwina jeszcze sama dobrze nie wiedziała, czyli wiedzieć nie chciała, co się w jej sercu dzieje. — Nie spieszmy się więc z wyjawieniem tej tajemnicy; biedna Malwina może i tak zbyt prędko ją odkryje.

ROZDZIAŁ VI
DZIEŃ IMIENIN

Szczęśliwą jest rzeczą w życiu być kochanym. Ale ja dokładam, że kochać jest już szczęściem, może nawet pierwsze przewyższającym.
Kiedy kto bardzo kocha, tem samem myśli, dusza, serce jego są zajęte. Żadna godzina nie jest obojętną, dnie jak najmilej są napełnione tem jedynem zajęciem, tą jedyną myślą, jakby los ukochanego sobie jestestwa, nie tylko w ważnych, ale i w najdrobniejszych okolicznościach uszczęśliwiać i przyozdabiać. Te małe codzienne starania, przyjemności, przysługi są dla serca tem, czem są kwiaty w naturze. Życie słodzą i ubarwiają, tak jak kwiaty stroją i umilają krainę, i jeśli nader miło jest odbierać je od kochającej osoby, tysiąc razy jest milej krociami je sypać na ulubiony cel swego kochania.
Tak i w Krzewinie myślano i żadnej okoliczności nie omieszkiwano, by przyjemność jaką uczynić tym, których się kochało. Dzień imienin Malwiny nadchodził, i Wanda z Ludomirem umyślili, żeby dnia tego zabawić ją niespodzianą jaką rozrywką. Naprzeciwko domu była duża kępa zielona, cienistemi umajona laskami. Wieczorem, gdy Malwina, okno otworzywszy, chciała wyjść od siebie, postrzegła na łasze, która blisko pod jej domem od kępy ją dzieliła, ładny bacik z masztem i białą chorągiewką. Zamiast powrozów, wite z bławatków sznury lekkim wiatrem się kołysały, a przewoźnicy parzysto poubierani, różnofarbne wstążki mieli u kapeluszów. Łatwo Malwinę namówili, aby siadła w ten ładny bacik, i w krótkiej chwili na brzeg kępy ją przewieźli. —