ile ciężką do wykonania ta ofiara dla niej stać się miała. Trochę będąc spokojniejszą, Malwina rozważać zaczęła, jak dalej działać miała. Czuła dobrze, iż rozmawiać często o Ludomirze, smutek wewnętrzny wyjawiać i dzielić go z drugimi, najpewniejsze były sposoby karmienia uczuć i myśli, które roztropność przytłumiać radziła. Ta uwaga tyle miała mocy na jej umyśle, iż przedsięwzięła natychmiast o liście Ludomira nie wspominać; a do tego przedsięwzięcia miłość była prawdziwszą jeszcze, niźli roztropność, pobudką, wlewając w serce Malwiny zazdrość jakowąś i chęć, żeby nikt, prócz niej, nie znał jego uczucia, nie cierpiał z jego cierpień, nie tęsknił po jego odjeździe, ani wiedział tego odjazdu przyczyny.
Przytem Malwina bała się słyszeć powtarzane uwagi, które sprawiedliwie można było czynić nad tajemnem postępowaniem Ludomira i które dla niej nieznośnemi były, gdyż rzucały cień jakiś przykry na obejście się jego, a Malwina i cienia się bała we wszystkiem, co się tylko do Ludomira ściągało.
Te wszystkie przyczyny zebrane zrządziły, że gwałt niełatwy do znoszenia czyniąc sobie, potrafiła smutek i właściwy stan serca utaić, i oblekłszy postać dość obojętną, zeszła do sali, gdzie siedzące przy śniadaniu ciotka i siostra już na nią czekały.
Niesprawiedliwie sądzą ci, co rozumieją, że w pierwszych momentach straty jakiej najboleśniej się ją czuje. Wtedy przynajmniej ten wypadek wszystkich zajmuje, mówią o nim, trudnią się nim. Osoba, której się żałuje, nie widzi się zapomnianą, nie widzi się tak zupełnie obcą jeszcze. Serce, nieprzyzwyczajone do żalu po niej, nie przypuszcza tej myśli, że ten żal bez zwrotu, i początek najokropniejszego rozłączenia zdaje się tylko odjazdem na chwilę. Ale gdy dnie, godziny, okoliczności następujące jedne po drugich, nie zwracają nigdy osoby, którą się kocha, której się potrzebuje, która codziennie, co moment nam braknie — ach! wtedy dopiero sprawdza się nasze nieszczęście i z najdotkliwszem westchnieniem mówi się ustawnie: Niestety! istotnie na zawsze stracony!