Strona:Maria Wirtemberska-Malwina.djvu/092

Ta strona została skorygowana.

w Krzewinie? tego ja pojąć nie mogę. Ustawnie wymawiam to sobie; to mnie smuci, męczy, wszystko mi truje. — Wando, jeszcze ci jedne dziwactwa serca mego odkryję! Wando! może ten wielki świat, te wszystkie dostatki, te powszechne kochania, te szczęścia, zabawy, któremi w Warszawie widzę otoczonego księcia Melsztyńskiego i które dni i życie jego zdają się napełniać, może to właśnie serce Malwiny odsunęło i ostudziło! W czemżebym ja niestety mogła mu szczęścia pomnożyć? — on mego serca nie potrzebuje, tyle serc go kocha, on szczęścia nie potrzebuje, nieszczęścia nie zna. — Ach! w Krzewinie, Ludomir zdawał się od całego świata opuszczonym, zdawał się pierwsze w życiu szczęście czerpać z mojego serca! Samotnym, ponurym go poznałam, później widziałam go nieszczęśliwym, tak z głębi duszy nieszczęśliwym, i z litością miłość się w mojem sercu wzmogła! tak też jak litość, to z nieba zesłane uczucie, miłość moja była tkliwa, czuła, ale raczej stworzona, żeby nieszczęście łagodzić, niżeli szczęście dzielić! Daremnie szukam na twarzy księcia Melsztyńskiego tego zwykłego wyrazu melancholji, który w Krzewinie nieraz wskróś moją duszę przenikał. Wesoła jego postać, żywe spojrzenie, wyrażać się zdają szczęście i zabawy, których jedynie dotąd doznawał, i bardziej zazdrość, niżeli kojącą litość wzbudzają.
Łaj mnie, Wando, za te dziwactwa, za te zbyt osobliwe może uczucia! Ja sama gorzej się łaję. Nie życzyłamże Ludomirowi w Krzewinie wszystkich szczęść na świecie? Nie martwiłamże się, choć ich nie znałam, jego zmartwieniami? — Teraz go znajduję szczęśliwym, widzę otoczonym krewnymi, przyjaciółmi, kochanym od dziada, opływającym w to wszystko, co tylko dostojeństwa i dostatki przydać mogą do szczęścia, i zamiast cieszenia się tą niespodziewaną odmianą, odmianę tylko niepojętą w mem sercu postrzegam.

Dziwić się i ganić będą może czytelnicy tej powieści i z ciężkością pojmą zapewne, że Malwina mogła przestać kochać się w tym, w którym się raz kochała; ale niechaj raczą trochę mieć cierpliwości, a może w dalszym ciągu rzeczy nie tak winną znajdą Malwinę, a przytem niech sobie wspomną, com im już raz śmiała powiedzieć, że Malwina nie jest romansową doskonałością, ale jestestwem prawdziwem i wcale niedoskonałem.
Ludomir Melsztyński kochał się tedy, ile tylko kochać się mógł. — Doryda opuszczona, miłość w nienawiść zamieniwszy, wszystkich spo-