Strona:Maria Wirtemberska-Malwina.djvu/097

Ta strona została skorygowana.

pomocą Ludomirowi, na złe mu się obróciło. Przyjaźniejsze z nim obchodzenie się Malwiny, nadzieję i wesołość mu wróciwszy, wróciły go razem do zwyczajnego sposobu bycia, do tego, w którym dotąd Malwina go w Warszawie widziała, czem tyle jej się zdawał różnym od ułożenia swego w Krzewinie. Mówić znów zaczął wiele, decydować głośno, przedrwiwając wszystkich i wszystko. Myślał może (bo pewnie nie ze złego serca), że to sposób najpewniejszy dowcip swój okazać. Mylił się w tem, jak się wielu myli, którzy rozumieją, że być złośliwym, jest być zabawnym. Mało kogo tym nikczemnym i zbyt łatwym sposobem bawią, a często (choć tak wprawdzie nie jest) dają na siebie pozór bardzo złego serca. Gdy pisać skończyli, nie wiem jakim trafem, zaczęli mówić o kwestach, które dnia tego właśnie na ten rok ułożonemi zostały i nazajutrz miały się rozpocząć. — Jak wiadomo, kilka dam z najpierwszych w społeczeństwie są wybrane, które kwestują po kościołach i po wszystkich domach, podzieliwszy między siebie rozmaite ulice i przedmieścia, i te zebrane jałmużny są potem rozdzielone pomiędzy szpitale chorych i sierot miasta Warszawy.
Stąd poszła rozmowa i zwrot wziąwszy stosujący się do tego, o dobroczynności, o obyczajach, o religji nareszcie mówić zaczęto. Malwina przez trafność naturalną czując, że i z płci swojej i z wieku nie wypadało jej wcale głośno wymawiać zdań swoich, ani też praw przepisywać nikomu, cicho w miejscu swojem siedziała; ale słowa nie traciła z tego, co każdy, a najbardziej, co książe Melsztyński rozpowiadał. Ten nie z przekonania rozumiem, lecz przez płochy jakiś wstyd i dla utrzymania reputacji filozofa i człeka bez przesądów, którą mu jednomyślnie młodzież była przysądziła i którą chciał utrzymać, niebardzo wiedząc, co jest filozof i co są przesądy, dla tych tedy płochych przyczyn zaczął przedrwiwać to wszystko, co tylko dotąd w przekonaniu swojem Malwina miała za najświętsze. Szlachetne obowiązki, religja, obyczaje były celem jego żartów, i gdy po kolacji, przy której niemała liczba kieliszków szampana bardziej mu jeszcze rozegrzała i tak już dość roztrzepaną głowę, dalej zaczął ciągnąć te lekkomyślne rozumowania i niezabawne żarty, znudzona i zniechęcona Malwina zaczęła się żegnać z księżną W***, chcąc już do siebie wrócić. Książę Melsztyński, któremu wino odwagi dodawało, poufale przysunąwszy się do Malwiny: Piękna Malwino! rzekł do niej wiem, że jesteś jedną z grona świętobliwych kwestarek. Spodziewam się, że mi nie odmówisz szczęścia dzie-