już panien z mojej pensji poszedłszy za mąż, najszczęśliwiej domowe życie prowadzą.
Malwina oświadczyła ochmistrzyni, ile sposób, którym obowiązki swego stanu wypełnia, szanowny jej się zdaje, i pomyślała sobie, że bezpiecznie zaniechaćby można zwyczaju sprowadzania z zagranicy cudzoziemek, by Polki wychowywać; gdyż w własnym kraju znaleźć można niejedną osobę podobną tej zacnej ochmistrzyni i sposobniejszą rodaczki wychowywać, niżeli te cudzoziemki, które najczęściej z niewielkim nawet staraniem są wybierane.
Z tego wyszedłszy domu, do ościennego zaszła Malwina; szeroka brama, pyszne schody, galonowany szwajcar, w przedpokoju liczna liberja, dalej kilku kamerdynerów. Malwina jednego prosiła, żeby oświadczył panu, iż kwestuje na ubogie szpitale i spodziewa się, że pan zechce się do tej kwesty przyłożyć. Kamerdyner, który gazetę czytał przy oknie, choć nie bardzo chętnie, wstał jednak, i przypatrzywszy się Malwinie, wszedł do gabinetu pana, a że drzwi nie przymknął za sobą, Malwina przysłuchać się mogła całej ich rozmowie. Przyszła tam jedna po kweście, rzekł kamerdyner... Nie było na to odpowiedzi. Mówi, że to na szpitale. — Dajże mi pokój i nie przeszkadzaj, widzisz, że piszę i żem pilnie zatrudniony. — Ona mówi, że to dla biednych, dla ubogich. — Och! już ci ubodzy mnie kością w gardle stoją, o niczem już innym nie słyszę, i wkrótce w własnym moim pokoju opędzić się im już nie będzie można! — Ale kwestarka młoda i ładna, dołożył kamerdyner. — Na te słowa, pan okulary zdjął, szlafroka poprawił i łaskawie kazał prosić Malwiny. — Z kimże mam honor mówić? z pod ręki na nią spoglądając. Malwina imię swoje wyrzekła. Godnością jej zdziwiony i ładnością ujęty, pan nasz, zmieszany trochę, zaczął się jąkać, potknął się, ekran od kominka zawadził, i tak mu coś niewygodnie na świecie być się zdawało, iż pusta Malwina tylko co mu się w nos nie rozśmiała; w czas się przecie wstrzymała i z uśmiechem tylko dołożyła: wszystko, co w tym domu postrzegam, upewnia mnie, że moi ubodzy niemałą tu pomoc otrzymają, i to mówiąc worek aksamitny podała. Kwestarka dziwnie była ładna, wysokiego urodzenia, i zbyt w wielkim świecie znajoma, by przez nią wspaniałość lub skąpstwo naszego pana w społeczeństwie się nie rozeszło. — Te wszystkie szczegóły stanęły mu na myśli i raptownie pochwycony ładunek z 50 dukatami, który na biurze leżał, nagle w worek Malwiny wrzucił; i pięciu możeby
Strona:Maria Wirtemberska-Malwina.djvu/101
Ta strona została skorygowana.