nie dał, gdyby zamiast pięknej i świetnej Malwiny stara i biedna jaka kobieta dla biedniejszych od siebie o jałmużnę go prosiła. Lecz bądź już jak bądź, Malwina szczęśliwa z tak dobrego podsycenia swojej kwesty, wesoło pożegnała ten pyszny dom i pyszno-skąpskiego pana, i na drugą stronę ulicy przeszedłszy, weszła do kamienicy, gdzie mieszkała dama ze spotykania w społeczeństwie dość dobrze jej znana. Kanap, kanapeczek, draperjów rozmaitych dość było w pokoju. Na sofie gitara w formie liry, ale kilka stron[1] zerwanych. W kącie gradusy z kwiatami; lecz że zapomniano ich polewać, najwięcej było zeschłych. Na stole le journal de modes leżał roztwarty, filiżanka z czekoladą nie dopita, bilety na teatr, afisze, gazety i potężne pudło najświeższych mód, co dopiero ze sklepu Lazarowiczowej byli przynieśli. Sama imość przed wielkiem stała zwierciadłem, i właśnie jeden z nowo przyniesionych czepeczków próbowała, gdy weszła Malwina. — Ach jak dobrze, żeś przyszła, moja kochanko! udecydujesz mnie w wyborze tych gałganków; od godziny wybieram, i już mnie zaczyna nudzić, tylko uważaj, moje życie, któren tul najcieńszy. Jutro pewnie niech na dwunastą wygotują duljetkę[2] lila i kapelusz z koronką (powiedziała panience, co przy pudle stała), bobym nie miała co włożyć na jutrzejszą szlichtadę. Waćpan nie czekaj daremnie, oto masz swój bilet, bo ja dziś na gitarze grać nie będę, rzekła do Włocha, który od godziny czekając bardzo znudzoną miał minę. Malwina, widząc tę rozstrojoną gitarę, pomyślała sobie, że pewnie i innych dni nie więcej na niej grywają. — Wszystko, co jest w pudle, zatrzymuję, moja panienko; powiedz Lazarci, żeby diadem z bzu białego na niedzielny piknik nie zapomniała. Malwinko, nie chcesz czekolady, ou bien, un dejeuner à la fourchette?[3] Zabaw się jeszcze trochę, moje życie, to się go wkrótce doczekasz; co dzień o tej godzinie wiele młodzieży u mnie bywa i ponieważ o siódmej dopiero jem obiad, śniadanie zawsze wprzódy zjadamy. Malwina chciała cośkolwiek na to mnóstwo słów odpowiedzieć; lecz nasza elegantka znów ją przerwała. — Ale, ale, ty podobno dla ubogich kwestujesz, i ja miałam kwestować; major Lissowski i kilku innych mieli mnie towarzyszyć, ale odechciało mi się tego, bo w szubce chodzić tylko, to zimno, a w salopie okrutnie nie ładnie. — Moje życie, nie mam nic przy sobie,
Strona:Maria Wirtemberska-Malwina.djvu/102
Ta strona została skorygowana.