z tego miejsca, łódka wartem płynęła, most i Praga horyzont kończyły, i zachodzące słońce właśnie w porę oświecając ten obraz, czyniło go godnym pędzla Werneta.[1] Niewiasta najpierwsza Malwinę postrzegła i dowiedziawszy się, z czem przyszła, wnet ojcu doniosła. Mówisz, że dla ubogich to ta pani zbiera, rzekł do córki podrywkę z wody wyciągając; o! kiedy dla ubogich, to jakem cygan, Dżęga chętnie się do tego przyłoży! i to mówiąc skórzaną dobywszy sakiewkę, parę talarów w worek Malwiny wrzucił. — i jam był kiedyś ubogi, nędza mi była dobrze dokuczyła. Dlatego, żem czarny, nikt mnie w służbę przyjąć nie chciał, jednak i cygan czasem może być poczciwy. Ni służby, ni roboty nie mogąc nigdzie dostać, w największą wpadłem był mizerją. Zięć mój i moja Jewa z głodu i nędzy zamarli, i stary Dżęga wkrótceby był za niemi poszedł i zostawił te dwoje, co widzisz tu WPani, dzieci sierotami na ziemi, ale Bóg dobry, który i o cyganach pamięta, pozwolił, że i Dżęga anioła spotkał. Ach! Anioł prawdziwy ten kniaź Melsztyński. (Na te słowa pilniej, jak kiedy, Malwina słuchać zaczęła). Trafem, co[2] długo gadaćby trzeba, do niegom się udał; on mnie wysłuchał, dał sobie pracę[3] dochodzić, czy Dżęga nie kłamie, przekonał się o naszej nędzy i na zawsze nędzę od nas odpędził. On ten plac kupił, ten domek kazał wystawić, zadatek mi dał, bym mógł rybactwem (co jest moje rzemiosło) uczciwie na życie zarabiać; i już kilka lat minęło, jak Dżęga znów jesiotry i węgorze poławia i nigdy podrywki nie zarzuci, niewodu nie wyciągnie, żeby tysiącznych błogosławieństw kniaziowi z Melsztyna nie posyłał. Niech żyje kniaź z Melsztyna! czerwoną rzucając w górę czapeczkę, wykrzyknął stary Dżęga, a Malwina, zapominając o wieczorze księżnej W*** i o płochości obyczajów Ludomira, przejęta jedynie dobrem sercem jego, tysiączne swoje życzenia łączyła z duszy do błogosławieństw cygana. A te korale czy także od księcia Melsztyńskiego? rzekła Malwina postrzegłszy sznurek dużych korali, których szkarłatna farba mocno się świeciła, na czarnej szyi dziewczynki zawieszony. — Oh: nie, odpowiedział Dżęga, to znów inna historja, to ten poczciwy nasz warjat Rózi podarował. — Te słowa ciekawość Malwiny wzbudziły, i Dżęga, który chętnie rozprawiał, tak zaczął o tem znowu
Strona:Maria Wirtemberska-Malwina.djvu/106
Ta strona została skorygowana.