mówić: „Pełnia trwa już od kilku dni, wieczory jasne i ciche, wtedy węgorze najlepiej się poławiają. To też widzi jejmość, co wieczór tu przychodziłem i podrywkęm zarzucał. Zarzuciwszy, czekałem spokojnie i tymczasem oglądałem się tu i ówdzie, dla rozrywki tylko, moja imość kochana; aż jednego razu, po miesięcznym promieniu, który na niego uderzał, postrzegłem z drugiej strony płotu człowieka, który nad brzegiem Wisły po piasku i kamyczkach chodził. Szeroki surdut miał na sobie i kapelusz spuszczony, żem twarzy nie mógł poznać; wprzód i wzad chodząc, czasem na miesiąc patrzał, potem z za pazuchy coś białego, nakształt cienkiej chusteczki wyciągał, i patrząc na to wzdychał i sam do siebie gadał. Na co, moja jejmość kochana, Dżęga się domyślił, że to zapewne warjat być musi; ale że nikomu nie szkodził, niech go tam Bóg błogosławi, pomyślałem sobie. Dżęga węgorze poławia, warjat białą chusteczkę na sercu nosi, i tak każdy robi, co mu się podoba. Ale wczoraj w wieczór cóż się stało? Oto warjat, co zwykle ponad brzegiem Wisły chodził, wczoraj siadł na tym wzgórku, ot nad tą wapnistą przerwą, co ją stąd widać, i jak zwykle, z pod serca białą swoją chusteczkę wyciągnąwszy, głęboko nad nią się zamyślił; alić wiatr duży się zerwał, i wyrwawszy ów kawał muślinu, na wodę go poniósł. Warjat krzyknął, i chciał za nim lecieć (dalipan, w Wisłę pono); szczęściem ten gałgan w sieć moją się wplątał, i Dżęga miał czas zawołać na tego dziwnego człeka, który się chciał topić dlatego, że taki gałgan utracił... Ha, ale moja imość kochana, każdy ma swoje widzi mi się, niech go tam Bóg sekunduje! oddałem mu muślin ukochany, którego jak się znów dorwał, to tak się cieszył, że mi jeszcze śmieszno teraz, jak sobie przypomnę. Worek chciał mi dać swój z pieniądzmi, ale Dżęga nie chciał przyjąć; bo imość, chyba radośćbym mu był przedał i kazał ją płacić, bo co ten zmoczony gałgan, to i grosza nie był wart. Wtedy warjat poleciał i niedługo potem wrócił i przyniósł ten sznurek korali dla Rózi, któren dziś ma na szyi. Weźcie go proszę, mówił, niech i wam przypomina, żeście mi największą uczynili przysługę, oddając mi największy skarb, co posiadam na świecie. To wymówiwszy, uciekł, i więcej o nim nie słyszałem“.
Już Dżęga przestał był mówić, a Malwina jeszcze słuchała. Mimowolnie oczy jej się wlepiły w tę wapnistą przerwę i skalisty pagórek, na którym siedział ten dziwny człowiek, którego w myśli swojej nie-
Strona:Maria Wirtemberska-Malwina.djvu/107
Ta strona została skorygowana.