szczęśliwym zapewne, ale nie warjatem sądziła. Zdawało jej się widzieć go z niebezpieczeństwem życia lecącego w wodę za tym upominkiem, któremu chyba ręka miłości taką cenę dać mogła. Tysiączne myśli w młodej głowie Malwiny stąd wynikły, czułość serca dotknęły i z westchnieniem te słowa: och, jakże ją musi kochać! z ust jej się wymknęły. Zarumieniła się, postrzegłszy, w jak głębokiem była roztargnieniu, i natychmiast pożegnała poczciwego cygana, który ledwo że i ją warjatką nie osądził, widząc, że także sama do siebie gadała. Daremnie Malwina o czem innem myśleć chciała; dobroczynność księcia Melsztyńskiego, tak tkliwie prostotą Dżęgi opisana, i wspomnienie tego nieszczęśliwego mniemanego warjata, jedynie ją zajmowały i w tak głębokie dumanie wprawiły, że sama nie postrzegła, jak do miasta wróciła. Koło fary przechodząc, dźwięk organów, który się po sklepieniach tej dawnej budowy rozchodził, z tego ją przecie roztargnienia obudził, i będąc zmęczona całodziennem chodzeniem, weszła do kościoła, by nieco odpocząć. Nieszpory wtedy śpiewano, przy wielkim ołtarzu; światło tylko widać było, reszta katedry już zmrokiem była okryta. Ludzi było dosyć; Malwina blisko drzwi siadła, worek otwarty przed sobą położyła, czekając spokojnie, rychło kto z przechodzących jałmużnę weń wrzuci. Świetność miejsca, dźwięk organów, zaciemnione sklepienia, wszystko to jeszcze pomnożyło skłonność do dumania, z którą weszła do fary. To, czego u Dżęgi o księciu Melsztyńskim się dowiedziała, i traf, co ją sprowadził tam, gdzie szczere i tkliwe opisanie jego dobroci usłyszeć mogła, myśli jej ku niemu zwróciły. Warszawski Ludomir i błędy, któremi ją martwił, znikły z pamięci, a Ludomir dobroczynny względem Dżęgi, Ludomir tkliwy, pełen cnót, jednem słowem, Ludomir ten, którego w Krzewinie znała, w Krzewinie kochała, stanął w oczach i całkiem duszę jej zapełnił. W tej chwili kochała go znowu najżywszą miłością, i serce mając pełne najczulszego rozrzewnienia, wzniosła modły najszczersze ku Stwórcy wszech rzeczy, dziękowała Bogu z zachwyceniem za uczucie miłości, które wlał w serce wszystkich stworzeń, uczucie, którego prędzej czy później każdy kiedyś doznać musi i w niem tylko znaleźć może wyobrażenie wiecznego uszczęśliwienia.
Nie umiałabym powiedzieć, bo i Malwina sama nie bardzo zrozumieć mogła, dlaczego przy tych modłach, dlaczego przy tych myślach i wspomnieniach o Ludomirze wspomnienie biednego mniemanego warjata łączyło się mimowolnie. Wapnisty pagórek nad Wisłą, biały
Strona:Maria Wirtemberska-Malwina.djvu/108
Ta strona została skorygowana.