Strona:Maria Wirtemberska-Malwina.djvu/112

Ta strona została uwierzytelniona.
TOM DRUGI


ROZDZIAŁ XV
TAIDA

Nazajutrz niespokojność wcześnie Malwinę obudziła; zadzwoniła natychmiast, spodziewając się jakiejkolwiekbądź od Ludomira wiadomości. — Czy nikł nie przysyłał tu dziś rano? (ledwo poruszenie utaić mogąc) zapytała się; na co spokojnie firanki odsuwając, nikogom nie widziała, odpowiedziała Frankowska.
Malwina, której zwykle najłatwiej w świecie służyć i dogodzić można było, w ten moment wszystko niedogodnem znalazła. Odsunięte firanki kazała zasunąć, bo dzień ją raził; ledwo były zasunięte, skarżyła się, że ciemno nieznośnie i czytać nie może. Kazała ogień rozpalić i wnet drzwi pootwierać, bo takiego gorąca (rzekła) wytrzymać niepodobna. Nareszcie wstała, myśląc, że ponieważ Ludomir nie przysyłał, to tem bardziej sam wkrótce przyjedzie. Ledwie tę myśl przypuściła, natychmiast serce jej najżywiej się znowu rozkwiliło, znowu przewidywała z uniesieniem jego radość i rozrzewnienie, układała sobie, co i jak mu powie, i ktoby ją wtedy był wziął za rękę, po pulsie pewnieby rozumiał, że jest w gorączce; ale świeżość cery i żywość wzroku upewnić razem mogły, że chorą nie była. Ubrała się prędko, śpiesznie uprzątnąć pokoje kazała, i siadłszy w gabinecie, którego okna wychodziły na ulicę, wzięła książkę. Lecz zamiast czytania, zajęta jedynie hałasem każdej przejeżdżającej karety, pilnie przysłuchiwała się, czy do jej domu nie zajeżdża? Niema tej osoby, któraby w troskach i niecierpliwości oczekiwania nie doświadczyła niekiedy po wielkich miastach męki tej przysłuchiwania się turkotowi każdego pojazdu,