Strona:Maria Wirtemberska-Malwina.djvu/120

Ta strona została skorygowana.

życzyła. Nie wyjawiając, kto była sama, kilka dni przed rozwiązaniem swojem, staraniom tych trzech osób poleciła dziecko, które urodzić miała, mówiąc im, że w przypadku jej śmierci zaklina ich na wszystkie obowiązki, żeby póty nad tym dzieckiem mieli opiekę, póki ci nie przyjadą, którzy o niego dopominać się będą; co iż niebawnie nastąpi, upewniała ich Taida, bo ufając w list do ojca pisany, o tem nie wątpiła; a dla zyskania od nich większej jeszcze uprzejmości dla dziecka swego, co tylko posiadała pieniędzy, drobnych, klejnotów i innych drobiazgów, wszystko im oddała. Te trzy osoby święcie jej przyrzekły wykonać to wszystko, o co ich prosiła, i widząc ich tkliwe dla siebie przywiązanie Taida w tej mierze zupełnie była spokojną. Szczęściem ufność jej nie została zupełnie zawiedzioną; młynarz i młynarka największe mieli staranie o małym Ludomirze, który daleko dłużej, niż się spodziewała, zostawał pod jedyną ich opieką; bo proboszcz, w inne zupełnie strony wkrótce przeniesiony, żadnej na niego baczności dawać nie mógł; a tym fatalnym losem, który zdawał się truć wszystkie życzenia Taidy, list ten, co była przed śmiercią do ojca napisała i sama na pocztę posłała, zawieruszył się był nie wiem jakim sposobem i we dwa lata po jej śmierci poczmistrz, w głębokiej szufladzie przebierając, znalazłszy list napisany do Zdzisława księcia Melsztyńskiego, wtedy go dopiero odesłał.
Zadziwienia, zgryzoty i żalu Zdzisława po odebraniu tego listu ciężko byłoby opisać. Wczesna śmierć córki, najtkliwszą boleścią serce jego napełniając, pychę nawet potrafiła w nim przytłumić. Z głębi duszy darował i zaniechał wszelkiej urazy, a drogiej jej pamiątce zadosyć czyniąc, jak najśpieszniej sam się udał na miejsce, gdzie miał odzyskać, co tylko zostawało jeszcze po niej na świecie. Odebrał wnuka z rąk tych, którzy dotąd mieli o nim staranie, i obsypał ich dobrodziejstwami. Grób najpyszniejszy okrył za jego rozkazem zwłoki Taidy i Ludomira, a syn ich stał się celem jedynym starań, zatrudnień i miłości jego. Wrócił z tem dziecięciem do Warszawy i od tego czasu nigdy się już z nim nie rozłączył, imię Ludomira podług życzeń matki mu zostawił, a widząc w nim jedynego swego dziedzica, właściwe swoje nadał mu przezwisko. Te to samo dziecię jest młody książe Melsztyński, tak szczerze (na swoje nieszczęście) zakochany w damie pewnej odemnie znanej, która dość źle go traktuje, rzekła z uśmiechem księżna W*** i tem zakończyła długie swoje opowiadanie.