Strona:Maria Wirtemberska-Malwina.djvu/122

Ta strona została skorygowana.

sam list był pisanym? kto była ta matka ukochana, której Ludomir posyłał wyrazy czułości i wylew zmartwień swoich z zupełną, ile miarkować mogła, ufnością? jakie były te zmartwienia? Wszystko to do zrozumienia i pojęcia zdawało się niepodobnem. Szczegóły śmierci Taidy nadto wydawały się dowiedzionemi, ażeby o jej zgonie wątpić można było, a ułożenie księcia Melsztyńskiego zbyt wesołe, by go zrozumieć skrytem trapiącego się umartwieniem. Jednak, mimo tych oczywistości, serce i imaginacja Malwiny tak ją wkrótce zapędziły, iż po długim rozmyślaniu wpadła na wniosek, że Taida pewnie jeszcze żyje, że pasmem ciągnących się nieszczęść kryć się musi, że Ludomir tylko jeden o tem jest uwiadomionym i że ta okoliczność jest przyczyną tajemnicy, którą różne postępki jego były okryte. Co do osobistych zmartwień, o których w liście do matki wspomniał, przeczucie jakieś upewniało Malwinę, że ona może poniekąd i[1] była przyczyną. Wesoły humor księcia Melsztyńskiego sprzeciwiał się wprawdzie tajemnicom tym i skrytym żalom; ale Malwina pamiętała Ludomira w Krzewinie ponurego raczej niż wesołego, i w Warszawie nawet wspomniała sobie, iż wśród zwyczajnej jego wesołości nieraz cień smutku przezierał. Na wieczorze księżnej W*** przy pisaniu karteczek, gdy odpisywał na jej zapytanie, smutek bolesny postrzegła była na jego twarzy; smutną także tęskność tego samego wieczora podczas tańców, gdy chcąc poprawić we włosach zsunięte kwiaty, w zwierciadle była ujrzała Ludomira. A w wilią, gdy podczas kwesty spotkała go u fary, wtedy najbardziej wyraz czułego rozrzewnienia w jego oczach, w jego głosie, w całej jego twarzy tak głęboko był wyryty, że Malwina to przypominając utwierdziła się w przekonaniu, że wesołość zbyteczna i roztrzepanie Ludomira było tylko udaniem, którym właściwy stan duszy pokrywał.
Czyliż przeczucia Malwiny w tem wszystkim jej nie oszukiwały, czyli też żywa jej imaginacja łudziła ją może? o tem później się dowiemy.

Świstek owego listu schowała, obiecując sobie nic o nim Ludomirowi nie wspominać, któremu raptowny jego odjazd z Warszawy już w sercu swojem wybaczała, rozumiejąc z wielkiem uprzedzeniem, że go coś nieprzewidzianego przynagliło udać się do matki nieszczęśliwej.

  1. i – błąd druku z pewnością, zamiast ich.