że tak długo nie wraca, szli właśnie jej szukać i słysząc ten krzyk okropny zbiegli się nad łachę, gdzie znaleźli panią swoją, jak martwą leżącą, a księcia Melsztyńskiego, któremu ten widok przytomność odejmował, w ostatniej rozpaczy.
Nosidła z gałęzi zrobili naprędce, na których omdloną Malwinę do zamku przynieśli, i niemałym strachem nabawili żonę dozorcy pałacu, gdy do jej weszli mieszkania. Malwina, bardziej do trupa niż do żyjącej jeszcze osoby podobna, książę Melsztyński, którego z obłąkania za warjata brać można było, godzina dość już późna, poniedziałek nieszczęśliwy, i relacje, które każdy raptownie czynił o krzyku okropnym, któren wszyscy słyszeli i za nową i nieodbitą pewność istności widma dawali, te wszystkie przyczyny zebrane, łatwo mogły przestraszyć odważniejszą nawet osobę, jak trwożliwą dozorczynię; ale że szczęściem przy tchórzostwie swojem była miłosierną i dobrą, zaraz zaczęła się krzątać, by Malwinie w czem dopomóc. Położyła ją na swojem łóżku, zlała na nią, co tylko kropel miała w całym domu i ręce załamywała, widząc, że to nic nie pomaga. Przecież felczer, który w Wilanowie mieszkał i po którego książę Melsztyński był poleciał, przyszedł zadyszany i mocniejszemi kroplami potrafił Malwinę ocucić nareszcie; lecz to ocucenie nie trwało długo, w ustawiczne znowu mdłości wpadała, między któremi nieprzytomną być się zdawała, i gadając od rzeczy, księcia Melsztyńskiego, ani swoich ludzi nie poznawała. Felczer oświadczył, że mocną ma gorączkę i radził, żeby ją można jak najprędzej do Warszawy odwieść, gdzie i doktora i lepsze wygody mieć mogła, jak w Wilanowie. Pojazd księcia Melsztyńskiego szczęściem się znalazł; przenieśli w niego Malwinę; książę felczera zobowiązał, aby takoż w niego wsiadł i chorą do miasta odwiózł. Sam zaś dostał konia i przy powozie jechał z sercem jak strwożonem, to ci, co żywo kochali, a widzieli kiedy tę, którą kochali, w niebezpieczeństwie życia, najlepiej pojąć potrafią.
Przyjechawszy nareszcie do domu, zaraz Malwinę do łóżka przeniesiono. Obudziwszy najlepszego doktora, książę Melsztyński przywiózł go i nie odstąpił póty, póki ten, obejrzawszy chorą, nie przysiągł mu, że niebezpieczeństwa życia w ten moment nie widzi. Ludomir mało go nie udusił z radości, ściskając go po tej odpowiedzi. Lecz doktor dołożył, że choć niebezpieczeństwa życia w tej chwili właśnie nie widzi, jednak Malwina mocno chorować może, że dużą bardzo ma gorączkę,
Strona:Maria Wirtemberska-Malwina.djvu/144
Ta strona została skorygowana.