Wojna bezustanku jest na myśli. Boję się bezustanku o wszystko, co kocham. Ach, Wando, boję się bardziej może jeszcze o to, cobym kochać nie powinna! Wybacz, siostro, jeśli teraz wszystkich tajemnic serca wytłumaczyć nie mogę; ale wkrótce złączona z tobą wynurzę ci to biedne serce zupełnie i przy tobie może cokolwiek spokojności odzyskam. A teraz słuchaj długiej powieści mojej, którą może weźmiesz za skutek gorączki, chociaż wszystko tak jest istotne, jak przyjaźń moja dla ciebie.
(Tu Malwina opisuje, co w przeszłych dwóch rozdziałach czytelnik przeczytał, aż do miejsca, gdzie książę Melsztyński w ogrodzie wilanowskim wyjawił Malwinie miłość i rozpacz swoją i czekał na jej odpowiedź).
O, Wando! (dokłada ona potem), wyrazić ci, co się wówczas w duszy mojej działo, jest mi niepodobna; tkliwe rozrzewnienie, widząc smutek Ludomira, trwoga o życie jego, które tylekrotnie narażone w okropnej wojnie być może, miłość nadzwyczajna, którąm dla niego niegdyś czuła, miłość, niestety, którą w sercu mojem nie dla niego już znajduję, obowiązki, co czuję mu być winną i tem święciej je czuję, im trudniejsze mi się zdają do wypełnienia. Wando, oto są wszystkie uczucia, co nawałem rozdzierały serce nieszczęśliwe biednej siostry twojej! Ale, Wando, ty, co od dzieciństwa znasz mnie najlepiej, ty, co wiesz, że cudze szczęście zawsze mi pierwej jest na myśli jak moje własne, że gdy o szczęście szło Ludomira, chętnie moje poświęcić mu chciałam, dogadzając życzeniom jego, choć czułam tem dogadzaniem moją spokojność i moje nadzieje straconemi na zawsze. Niejednemu może naganne i niepojęte będzie takie poświęcenie się, taki sposób myślenia i działania; ja go nie bronię ni ganię, lecz tak myślałam, tak czułam, i przed sercem przyjaznem, jak przed Bogiem litościwym, w całej szczerości się wynurzam. — Wróć tylko szczęśliwie, a po wojnie... były słowa, którem Ludomirowi odpowiedziała i do których dołożyć chciałam: a po wojnie rękę moją otrzymasz; lecz tych słów ostatnich domówić nie mogłam. Te słowa przerwane zostały, przerwane może na zawsze krzykiem okropnym i widmem nadnaturalnem, którego zjawienie się zmysły mi naówczas odjęło, a wspomnienie którego trwogą mnie dotąd przeraża. Postać Ludomira powtórzoną raptownie ujrzałam; rozpacz i śmierć nosił na twarzy, promień księżycowy go oświecał, a z ciemnot nocy zdawał się dobywać. Ujrzałam to widmo, okropność
Strona:Maria Wirtemberska-Malwina.djvu/146
Ta strona została skorygowana.