U młodej Malwiny staropolska gościnność była cnotą wrodzoną; ale w przyjęciu młynarki, przyznać muszę, że cokolwiek własnego mieszało się interesu. Rozumiała, że w domysłach swoich względem niepewności śmierci Taidy młynarka oświecić ją będzie mogła i że przy tej pomocy potrafi rozwikłać tę całą tajemnicę, nie przyznając sobie samej, że w tem dochodzeniu przełamywała znowu obietnicę, uczynioną Ludomirowi w Krzewinie, że nigdy nie będzie szukała przedrzeć zasłony, którą w wielu postępkach swoich okrywał się. Niezupełnie dobrze działała w tej okoliczności moja Malwina, ale naprzód ciekawość swoją szczerem poniekąd rozumiała tylko zajęciem się o los Taidy i dlatego ją sobie przebaczała; a po wtóre, komuż się nie trafiło choć raz w życiu nie być szczerym nawet z samym sobą? Darujmy więc na ten raz i Malwinie i darujmy jej tembardziej, że nic nie wskórała; ponieważ mimo wszystkich swoich starań nic innego nie dowiedziała się od młynarki, jak to, co od księżnej W*** już wiedziała, a to było stwierdzenie śmierci Taidy i opisanie we wszystkich szczegółach dziecinności[1] Ludomira, aż do momentu, gdy go Zdzisław do siebie odebrał.
Najczęściej przed wszelkiemi burzami czas cichy i ociężały bywa; czasem tam, gdzie piorun w godzinę ma uderzyć, niebo jest pogodne, drzewa żadnym nie wzruszone wiatrem i ptaszki, tą zdradną zwiedzione ciszą, najswobodniej pod ich cieniem spoczywają. Równie i u ludzi nieraz się trafia; niejeden wesoło śpiewa nie wiedząc, że za godzinę płakać mu przyjdzie; nieraz jedna godzina dzieli spokojność od niedoli i między dobrodziejstwami Opatrzności za jedno z najpierwszych liczyć trzeba tę niewiadomość przyszłości, bo inaczej któżby kiedy momentu szczęścia mógł użyć na tym świecie? Mieszkańcy Krzewina, jeśli nie zupełnego szczęścia, to przynajmniej swobodnej używali spokojności, częste i uspokajające z wojska odbierając nowiny. Już nieprzyjaciel