sknoty otrzymał pociechę uściskania ukochanego wnuka. Trzeba być oddalonym przez czas jaki od tego, co się kocha, trzeba drżeć o życie jego w oddaleniu i niepewności, żeby pojąć szczęście widzenia go znowu. Musi być, że radość wielka i szczera ma coś zarażającego w sobie; bo tego doświadczyła Malwina, i to musiało być przyczyną, że na pierwszym wstępie powrotu Ludomira nie przykre zmieszanie (jak się tego obawiała), ale miłe rozrzewnienie, jakieby przybycie lubego brata sprawić mogło, serce jej napełniło, zastępując w tych pierwszych dniach jakiekolwiek inne uczucia. Książę Melsztyński, który bez tego długo smutnym być nie mógł, wtedy, gdy tyle przyczyn miał do radości, wesołością tylko oddychał, zapominając nawet trochę owej troski nad losem swego wybawiciela. Przywożąc zaś wiadomość, że pokój wkrótce miał być ogłoszonym i że rozejm już stanął, uciechą najprawdziwszą upoił serca w Krzewinie. Zwyczajna wesołość Wandy, którą powszechne strapienia ledwo przytłumić mogły, tą wspólną radością podwoiła się jeszcze, i to podobieństwo w humorach między nią a księciem Melsztyńskim, ten stosowny sposób bycia, zbliżył ich do siebie wkrótce. Wanda, szanując zalecenie Malwiny, nie wspomniała księciu o pierwszej bytności jego w Krzewinie; ale inaczej widząc w tem, jak siostra, tegorocznego wesołego, pustego Ludomira, szczerze przekładała w myślach swoich nad owego, któremu w liście swoim do ciotki (przed rokiem pisanym) wymawiała, że się nadto rzadko śmieje.
Teraz jednak nieraz śmiać się zaczął i w pierwszych dniach bytności swojej jedynie szukał Wandy (a przynajmniej rozumiał sam, że jedynie jej szukał) dlatego, żeby o Malwinie z nią mówić i wynurzać przed tą młodą zwierzycielką wszystkie troski serca swego. Ale w dość krótkiej chwili coraz mniej będąc strapionym, codzień mniej żalami ją swemi zatrudniał, a codzień więcej nią samą się zajmował. Wanda tą myślą uspokojona, że w nim przyszłego widzi brata, bez żadnej obawy i doświadczenia niewinną poufałość mu okazywała, nie domyślając się nawet, że pod pozorem tej dziecinnej przyjaźni miłość już sercem jej kierowała.
Malwina zaś, domyślniejszą trochę będąc i trochę więcej mając doświadczenia, lepiej, rozumiem, czytała w sercach Ludomira i Wandy, jak może oni sami. Ale upewnić o tem nie mogę; tyle tylko mogę zaręczyć, że nic o tem nie wspomniała siostrze, zostawując może losowi sposobność ułożenia dla nich wszystkich przyszłości, która często szczęśliwszą wtedy bywa, niż kiedy usilnie ludzie chcą nią kierować. Gdy
Strona:Maria Wirtemberska-Malwina.djvu/160
Ta strona została skorygowana.