pelusz słomiany pod brodę związawszy i szal wziąwszy na rękę, wyszła oknem.
Od powrotu swego z Warszawy nie była jeszcze kępy odwiedziła, owej kępy, którą z okien jej widać było i gdzie przed rokiem imieniny jej obchodzono. Folwark nowy na pamiątkę dnia tego był na tej kępie wystawiony i babce Alisi w nagrodę chałupy od piorunu spalonej (jak w najpierwszym rozdzialeśmy czytali) Malwina oddać go rozkazała. Rada była tę nową osadę mamki swojej poznać i cieszyła się zawczasu ukontentowaniem, które niespodziane jej przyjście sprawi. Zszedłszy nad brzeg wody, wsiadła w łódź i na drugą stronę przewieźć się kazała. Wieczór był najpiękniejszy; ostatnie promienie zachodzącego słońca różowatym cieniem Wisłę farbowały; wszystkie dniowe hałasy pomału ustawały i cichość wieczorna całą obejmowała krainę; fujarkę słychać było zdaleka, i chłopak, który Malwinę przewoził, wiosłem wodę ruszając, tym jednostajnym szmerem jedynie przerywał powszechne milczenie; tak jak ruch dniowy wkoło siebie ku wieczorowi ustający widziała, tak też niepokoje i tęsknoty, które bardziej jak zwykle burzyły jej serce dnia tego, takoż z wieczorną ciszą powoli uciszać się zdały. Lżej i swobodniej oddychała.
Kilka gwiazd, które od wschodu dostrzec już można było, oczy Malwiny zwróciły ku temu obszernemu sklepieniu roztoczonemu nad jej głową, i mimowolnie serce jej wzniosło się ku twórcy dziwów, co ją otaczały. Nic tak nie koi, nie łagodzi zranionego umartwieniem lub zburzonego namiętnościami serca, jak zastanowienie się nad cudotwórczemi dziełami Boga. Widząc się otoczonym tylu niepojętemi i powszechnemi łaskami, osobiste przykrości nader drobne zdają się, i wstyd poniekąd niemi się zajmować. Czując się szczupłem tylko ogniwem tego odwiecznego łańcucha wszech rzeczy, człowiek zaczyna mało ważyć mijające zdarzenia, i nadzieja innego życia wszystkie teraźniejszego życia troski zapominać uczy.
Malwina doznała w tej chwili tego uspokajającego uczucia, i rozmyślając, ile w porównaniu zmartwień i przykrości, łaskami, szczęściem (i w tem nawet już życiu) Bóg ją był obdarzył, przedsięwzięła mniej się poddawać troskom i nawykłemu rozrzewnieniu, a bardziej jeszcze jak wprzódy być wdzięczną Stwórcy za najmniejsze dobro. Ostatnie
Strona:Maria Wirtemberska-Malwina.djvu/163
Ta strona została skorygowana.