strogom, szlachetnym radom winienem cnoty, jeśli jakie we mnie znaleźć można, i ona jedna na świecie dotąd mnie kocha. U stóp Karpatów w odludnej i oddalonej wsi mieszkając, tam mnie wychowała; między lasami i skałami pierwsząm młodość przepędził. Miłość tej matki była mojem szczęściem, czytanie zatrudnieniem, a samotne błąkanie po dzikich okolicach naszego siedliska jedyną zabawą. Wilki i niedźwiedzie w głębokich ścigając parowach, wezbrane potoki, bagniste doły, wąskie nad przepaściami drożyny wstrzymać mię nie mogły, i nieraz za zwierzem się zagoniwszy, w polu nocować musiałem. Takiemu prawie z dzieciństwa prowadzonemu życiu winienem podobno zahartowane zdrowie i tę zręczność i odwagę, do których się przyznaję, nie znajdując w nich żadnej zalety.
Ale to dzikie wychowanie, tyle chwil przepędzonych wśród odludnych puszcz, tyle godzin, gdzie nic koło siebiem nie widział prócz pustyń i samotności, wrażenia mocne na młodym moim uczyniły umyśle i pomnożyły może ten popęd niezwrócony do melancholji, któren prócz tego z pierwszym tchem życia z sobą przyniosłem.
Czuła moja opiekunka, bojąc się, aby ta zwykła melancholja w dzikość się nie zmieniła, umyśliła ulubionej mnie oderwać samotności i nie mogła lepszego do tego użyć sposobu, jak ku sobie baczność moją zwrócić. Wiek mój i zdrowie, rzekła mi raz, odejmują mi użycie wielu zatrudnień i potrzebując roztargnienia, spodziewam się go w twojem znaleźć społeczeństwie. Te słowa najdroższym stały mi się rozkazem, i pożegnawszy puszcze ukochane, wszystkie dni moje odtąd matce poświęciłem; nie odstąpić jej, pilnować, rozrywać, jedynem i najczulszem mojem było staraniem. Przy jej łagodnych rozmowach surowość moich myśli i wyrazów ułagodziłem. Dla niej czytanie poezji i literatury różnych języków przydałem do ksiąg klasycznych, którem dotąd tylko czytywał. Dla jej zabawy do zarzuconej wróciłem muzyki, i co tylko umiem, czem tylko jestem, wszystko jej jedynie winienem.
Przez wiele lat (i wtedy szczęśliwym się mieniłem) nie wątpiłem, że więzy natury, równie jak czułość, prawa do jej serca mi dają... Alić dnia jednego po długich wahaniach wyznała mi, że matką moją nie jest... To wyznanie niestety wszystkie czucia moje wzburzyło. Cios ten głębiej może niżby był powinien duszę moją zranił... Niemniej kochałem tę, którą dotąd własną rozumiałem matką; owszem wdzięczność w sercu mojem jeszcze się pomnożyła. Ale rozumiejąc, żem
Strona:Maria Wirtemberska-Malwina.djvu/169
Ta strona została skorygowana.