Strona:Maria Wirtemberska-Malwina.djvu/177

Ta strona została skorygowana.

obozie się wszczęła, i mój Ludomirek nią się zaraził; ale kapitan nasz, który już był ozdrowiał, nie uważał na drugich, i nie dbając już o Ludomirka, rozkazał, by nazajutrz ze świtem cały obóz ruszył dalej. Mnie się mego dzieciątka żal zrobiło; słabe to było i brać go z sobą chorym, jak był, lub w lesie zostawić, równie było okrucieństwem, którego serce Dżęgi znieśćby nie mogło, i tak w prędkości, nie wiedząc jak sobie poradzić, przypomniałem, że niedaleko naszego obozu we wsi jednej mieszkała jakaś pani, o której w całej okolicy przez cały czas naszej bytności w tych stronach słyszałem jak o świętej, pełnej dobroci i miłosierdzia. Szczęśliwym trafem (coby długo mówić było) trochę umiałem pisać, nagryzmoliłem więc, jak mogłem najlepiej, na papierku imię i wiek Ludomira, dokładając, że to dziecko przez cyganów znalezione, Opatrzności boskiej i miłosierdziu dobrych ludzi teraz oddane. Potem śpiącego Ludomirka w płachtę moją zawinąwszy, do wsi tej dobrej pani zaniosłem. Tak jak dziś pamiętam, noc była jasna, miesiąc gdyby ser roztoczony świecił. Koło cerkwi idąc, prosiłem gorąco Pana Boga, aby ojcem stał się tego biednego sierotki, potem płot przeskoczywszy, do sadu wlazłem i doszedłszy aż pod sam dom, na ławce, co pod wystawą stała, położyłem mój tłomoczek. Nic przebudziło się biedne dzieciątko, żal mi go było porzucać, i żegnając go, Dżęga pierwsze i ostatnie w życiu łzy wylał. Otuliłem jeszcze go od zimna i słysząc psy szczekające na dziedzińcu, nareszcie uciekać musiałem; alem się nieraz obzierał, bo mi serce przyrosło było do tego dzieciątka; tem jednak zgryzotę swoją cieszyłem, że go kiedykolwiek znajdę jeszcze, nie mogąc nigdy inne dziecko wziąć za niego, gdyż on miał znak nadto osobliwy i nadto dobrze mi pamiętny (bo przez kilka miesięcy codzień niemałom go widział), abym go mógł kiedy zapomnieć. Ten znak był płomieńczyk na lewem ramieniu, co jak sam ogień wyglądał. Otóż łaskawy kniaziu, dziś przewijając rękaw temu młodzieńcowi choremu, którego Ludomirem takoż zowią, ujrzałem na jego ramieniu takuteńki znak, jak ten, co miał mój biedny Ludomirek, i gotówem przysiąc, że to on sam. Teraz wszystko wiecie, łaskawy kniaziu; darujcie staremu cyganowi, co za młodu pobredził i usłuchajcie jego prośby. Dopytujcie się, kto i co jest ten młodzieniec; na wszystko was zaklinam o to. W kilka lat po tej nocy, w której musiałem porzucić to dziecko, wróciłem się do tej samej wsi, by go widzieć jeszcze, albo dowiedzieć się o nim; ale tej pani dobrotliwej jużem tam nie znalazł;