Strona:Maria Wirtemberska-Malwina.djvu/179

Ta strona została skorygowana.

wypełniałam, com przy śmierci matce ich była przyrzekła, a to było, że staranie o nich najpilniejsze mieć będę, i że nie opuszczę ich póty, póki ci, co do tego prawo mieć będą, nie odezwą się. Blisko do trzech lat te dzieci wychowałam, nie mogąc inaczej ich rozeznawać jak wiążąc im wstążki różnofarbne na ręku; bo ten znak w kształcie płomieńczyka, co jeden z nich miał na ramieniu, pod suknią schowany nie mógł go od brata rozróżnić.
„Nie słysząc przez parę lat, aby kto się o te dzieci odzywał, rozumiałam i cieszyłam się nadzieją, że ich na zawsze już utrzymam; alić jednego dnia ku wieczorowi Płomieńczyk (bo tak go zwykle zwałam) wybiegł z domu, i jak teraz miarkuję, za jagodami aż w las, który opodal jest od domu, musiał się zapędzić. Nieszczęściem brat jego naówczas był trochę słaby, i pilnująca tego nie uważałam zrazu, że tamten nie wraca; lecz gdy się zmierzchło, wyszłam patrzeć, gdzie się mój Płomieńczyk podział. Nie zastawszy go przed domem ani w sadzie, strach mnie ogarnął równie jak i męża mego; rozbiegliśmy się oboje do lasu, w pola, na trakt, szukając, wołając Płomieńczyka; ale niestety daremne były wszystkie nasze zabiegi tego wieczora, i wszystkie nasze starania, które przez długi czas czyniliśmy, by odzyskać to ukochane dziecko; gdyż on tymczasem (jak dziś od Dżęgi się dowiedziałam) od cyganów wykradziony, daleko już od nas był uwiezionym. Łatwo wasza księcia mość pojmiesz moje stąd zmartwienia i boleści, i jeszcze ta rana o Boże nie była zagojona, gdy przyjazd waszej księciej mości do Zieńkowa dodał strachu i przerażenia do wszystkich moich utrapień. Jakem się dowiedziała, że wasza księcia mość jesteś ojcem księżniczki Taidy i przyjeżdżasz odbierać po niej zostawione dziecko, niestety przyznać muszę, iż widząc, że o jednem tylko wiedziałeś, i jednego tylko dopominać się będziesz, myśl mi przyszła zataić urodzenie drugiego, bojąc się gniewu i żalu waszej księciej mości, jak się dowiesz, że drugi wnuk jego zginął. Otóż to moja wina, otóż to jest, o co przebłagania waszej księciej mości usilnie wzywam, otóż to tajemnica, którą mąż mój do grobu zaniósł i ja ze zgryzotą do dzisiejszego dnia w sercu mojem chowałam, aż gdy przed godziną znamię to Płomieńczyka (którem na jego ramieniu wraz z Dżęgą ujrzała), tegoż Dżęgi wyznanie, imię Ludomira, które nosi ten młodzieniec, i nadewszystko podobieństwo jego to niepojęte z księciem Melsztyńskim, wnukiem waszej księciej mości, wszystko to zebrane nieodwłocznie mnie zapewniło, że książę Mel-