sztyński w nim brata, wasza księcia mość drugiego wnuka, a ja Płomieńczyka odzyskuję. Opatrzność mojej winie zapobiegła, cudem go zachowując i oddając go cudem. Na wzór jej bądź książę litościwy i racz przebaczyć tej, która od momentu wykradzenia tego dziecka godziny spokojnej już nie znała!
Ach! darujem! wszystko w świecie darujem (wyrzekli razem oba książęta) i jeszcze wam krociami dzięków czyniemy tobie i Dżędze; gdyż zdaje się, że wy nam brata i wnuka oddajecie. Lećmy do niego, rzekł Zdzisław; lećmy, rzekł młody książe Melsztyński, i przez naszą miłość, przyjaźń, przez nasze starania, dajmy mu zapomnieć, że od dzieciństwa nie doznawał szczęśliwych węzłów pokrewieństwa.
Nie jestem w stanie wytłumaczenia tego, co się działo między wszystkiemi osobami, których to zdarzenie obchodziło, gdy nasz chory młodzieniec, który przed godziną bez imienia, bez rodziców, bez nadziei szczęścia żadnego, ani prawa do niczyjego serca, raptownie znalazł się przytulonym do serca dziada i brata właściwego, należącym do familji jednej z najpierwszych w kraju, a co więcej wybawicielem tegoż brata, który ustawnie mu powtarzał: „Tobiem życie winien, tyś mię z pośród niezawodnej śmierci wyrwał, i tobie jedynie radbym to życie poświęcić“. Znając szlachetną i tkliwą duszę Ludomira (bo Płomieńczyka odtąd już zawsze Ludomirem, a brata jego księciem Melsztyńskim zwać będę dla zaniechania omyłki), znając tedy mówię duszę Ludomira, łatwo się pojmie, jakie wrażenie takowe słowa i tyle wynurzanej przyjaźni na nim uczynić mogły. Dowodem największym i najważniejszym będzie, gdy powiem, że Ludomir, heroiczną uniesiony czułością, rozumiejący, że książę Melsztyński, równie jak on, zapamiętale zawsze kocha się w Malwinie, i nie pojmujący, jakby ją kochać inaczej można, wymógł jednak na sobie przedsięwzięcie ofiary i odstąpienia wszelkich zabiegów, które z odmianą losu sprawiedliwie i bez własnej już nagany teraz czynićby mógł dla otrzymania ręki tej, którą najpierwszy był ukochał w życiu (bo spodziewam się, że czytelnik dochodzi teraz węzła tajemnicy, który dziwacznemi czynił i nieraz niepojętemi zdarzenia tej historji, i że się domyśla, że przed rokiem w Krzewinie Ludomir, a nie książę Melsztyński, poznał był Malwinę, z niebezpieczeństwa pożaru ją obronił i tak wyłącznie, tak nadzwyczajnie w niej się zakochał). Teraz zaś ten sam Ludomir bratu odstąpić zamyśla tę ubóstwioną Malwinę. To nie jest
Strona:Maria Wirtemberska-Malwina.djvu/180
Ta strona została skorygowana.