dniem i nocą lecąc, stanąłem w Warszawie. Stanąwszy tam (dokąd z takim pośpiechem leciałem), nic przedsięwziąć nie byłem w stanie. Aż nadto czując głęboko tę nieszczęśliwą granicę, która nas dzieliła, udać się do ciebie nie śmiałem, poznać zaś, widzieć nawet księcia Melsztyńskiego, przemóc na sobie nie mogłem, i nie znając ani jednej osoby w całej Warszawie, kryłem się przez dzień niemal z obłąkanemi zmysłami, wieczorem po pustych ulicach i odludnych przedmieściach snułem się, jak mara nocna. Podczas jednej z tych przechadzek nad brzegiem Wisły, poznałem poczciwego Dżęgę, który podobno zupełnym mnie warjatem osądził, widząc, że w wodę lecieć chciałem za kawałkiem muślinu, któren wiatr mi wyrwawszy w cygana sieć zaplątał“. „Ach, Ludomirze! (wtem przerwała Malwina), serce się nigdy nie omyla. Poznaję teraz w tym niewytłumaczonym powabie, który myśli moje zwracał ku temu mniemanemu warjatowi, ku temu mniemanemu czarnemu rycerzowi, ku temu nareszcie nieszczęśliwemu przyjacielowi Ezechjela, poznaję aż nadto niezmienną miłość, którą Ludomir jeden jedynie wzbudzić mógł w sercu mojem...“ „Oto jest muślin, ten tak drogi dla mnie (znowu ją przerywając i pokazując muślin, rzekł Ludomir), ten sam welum, co ciebie osłaniał, o moja najdroższa Malwino, i któren zdjąwszy z siebie, na tejże samej ławce rok temu zostawiłaś; jam go uchwycił naówczas i odtąd przy mojem zawsze sercu był schowany; on wkoło mej ręki obwiniony, jedyną moją był ozdobą przy czarnej zbroi w dniu turniejów i do śmierci najdroższym dla mnie będzie upominkiem“. — „Szarfą twoją niechaj na zawsze stanie się, rycerzu o czarnej zbroi (z tkliwem uśmiechem powiedziała na to Malwina), miłość ci ją daje... oby tylko moc w sobie mieć mogła od wszelkich bronienia cię nieszczęść. Nie dziwię się teraz (mówiła dalej) memu nadnaturalnemu zajęciu dla tego skrytego, dla tego czarnego rycerza, zajęciu, które tylko wówczas wymawiałam sobie. Nie dziwię się takoż, dlaczego w czasie kwesty w katedrze, gdym ujrzała (jak wtedy rozumiałam) księcia Melsztyńskiego, serce moje, które od przyjazdu mego do Warszawy bynajmniej dla niego miłości nie czuło, w ten moment najtkliwsze uczucia, którychem w Krzewinie była doznała, przejęły go natychmiast...“ — „Ach, droga, luba, ukochana Malwino! i mnie na zawsze pamiętny ten moment, gdym cię w kościele tak niespodzianie i najpierwszy raz ujrzał w Warszawie. Ale coś wtedy wyrzec chciała...“ — Chętnie teraz powtórzę, o mój Ludomirze, gdyż to było wyznanie
Strona:Maria Wirtemberska-Malwina.djvu/187
Ta strona została skorygowana.