winę ich zastępując, resztę opisania obrotów, jakie wziął odtąd los Ludomira, Malwiny i wszystkich wzmiankowanych osób w ciągu tej powieści, starać się będę jak najkrócej opisać.
Po tej szczęśliwej tedy z Malwiną rozmowie Ludomir nie mający już bynajmniej chęci do tajnego, do jawnego, ani do żadnego odjazdu, zamiast przedsięwziętej podróży przeniósł się natychmiast do Krzewina, gdzie dobry Ezechjel, porzuciwszy kępę, takoż do zamku z nim się przeniósł. Ludomir naówczas najszczerzej zdarzenia swego życia i stan serca dziadowi wyjawił, i Zdzisław, któremu jedynie o to chodziło, ażeby Malwinę wnuczką mógł nazwać, z radością przyjął oświadczenie Ludomira, gdy ten mu wyznał, że oddawna w Malwinie się kochając przed kilku godzinami odebrał od niej samej przyrzeczenie jej ręki. To wyznanie tem bardziej Zdzisława ucieszyło, że w szczęściu jednego wnuka nie widział przeszkody do życzeń drugiego, gdyż się wtedy takoż dowiedział, że ten drugi wnuk (który posiadając zbiór wielu cnót, niekoniecznie stałość w tym zbiorze mógł rachować), umierający z miłości przed kilku miesiącami dla melancholicznej Malwiny, teraz upewniał go, że żyć nie może bez wesołej Wandy.
Wanda w przeszłym roku, jak czytelnik przypomni sobie, poznawszy Ludomira, jedyną wadę w nim znajdowała, że nie dość często śmieje się. Ten przymiot teraz w doskonałości czując złączonym do wielu innych w miłym i pustym księciu Melsztyńskim, niedługo dała się prosić, by mu takoż rękę swoją oddała.
Gdy te wszystkie układy ułatwionemi zostały, Ludomir natychmiast doniósł je listem Telimenie, prosząc ją przytem usilnie, by zjechała najprędzej do Krzewina być świadkiem dnia, który na zawsze ustalić miał szczęście tego, który w każdym czasie najczulszą w niej znajdował matkę. Z prawdziwą i wtedy matki czułością list ten przeczytała Telimena, i niedługo na jej przybycie czekano w Krzewinie, co jak tylko nastąpiło, Ludomir Malwinę, a brat jego Wandę do świętych zaprowadziwszy ołtarzów, w obecności Boga usta ich wyrzekły to, co serca tylekroć wzajemnie sobie były poprzysięgły. Najpogodniejsze słońce dzień ten oświecało. Obie siostry w bieli odziane, dwoma równemi z mirtu wonnego wiankami skromne swe czoła uwieńczyły i podobne były dwom białym liljom, które razem na jednej niwie zrodzone, czystym wdziękiem zobopolnie wzrok każdego zajmowały.
Strona:Maria Wirtemberska-Malwina.djvu/190
Ta strona została skorygowana.