Strona:Marian Łomnicki - Wycieczka na Łomnicę tatrzańską.djvu/11

Ta strona została przepisana.

czasem musną nieznacznie skrzelami i zatrzymają się chwilkę na brzegu, jakby się chciały zapoznać z ciekawym wędrowcem. Wtém nagle, przy najmniejszym ruchu stojącego na brzegu człowieka, jak strzały mkną w ulubione głębie. Po chwili wzrok mój znowu gubił się w strzępatych Rysach, lub piął się po oświetlonéj, tu i owdzie źlebami ocienionéj Mięguszowskiéj Turni, lub na zakapturzonym spoczywał Mnichu.
Spędziwszy więcéj może niż godzinę w podziwie jednego z najśliczniejszych tatrzańskich obrazów, spuściłem się lasami w dolinę Białki, liczącą się górną swą częścią już do Tatr spiskich. Biegu strumienia Białki trzymaliśmy się jako głównego drogoskazu; rzadko odstępowaliśmy jéj brzegów, czasem bardzo urwistych i pionowo zapadających w łożysko zawalone prawie jak śniég białemi złomami granitów. Pnie potrzaskane piorunem, wyrwane z korzeniami od wichru, leżą tu i owdzie na zieloném posłaniu bujnych borowin, lub słabo oparte o stojących jeszcze zdrowo towarzyszów, grożą za najbliższą burzą wywrotem. Łożysko potoku i równiki nad nim zawalają miejscami pnie przerozmaitéj grubości, częścią już zgniłe, a natenczas dokoła omszone, częścią zaś jeszcze niedawno powalone i świéże, które muł zmieszany z opadłemi cetynkami[1] skrzętnie oplata.

Coraz bardziéj cichnie szum bryzgliwéj Białki, bo im wyżéj w górę, tém więcéj ubywa potoków, zasilających rączy strumień. Bór się przerzedza, a zarazem i postać okolicy coraz wyraziściéj się uwydatnia. Jesteśmy w obszernéj, głębokiéj kotlinie, któréj dno jeszcze lasem, a boki kosodrzewem porastają. Wkoło nas piętrzą się nagle w błękit wystrzelone turnie. Na prawo z poza smereków przebija z tła oddalonego przecudna siklawa z wysokoległych stawów Czeskich, a naprzeciwko bieleje się przed nami wstęga siklawy, spadajaćéj ze stawów z pod Wysokiéj (8,021’ F.).

  1. Właściwie czetyna, z czeskiego lub słowackiego cetina, tyle co nasza choina, gałązka.