Strona:Marian Łomnicki - Wycieczka na Łomnicę tatrzańską.djvu/29

Ta strona została przepisana.
Wycieczka na Łomnicę tatrzańską
26 lipca 1865 r.

(Dalszy ciąg).

Przebyliśmy wreszcie ostatni piorg: jużeśmy na Łomnickiéj przełęczy. Co za cudny widok! Pod nami kotlina niby otchłań się rozwarła, a w niéj stawek modry, w ponurem otoczeniu granitów; na prawo ciągną się bez końca żółtawo-szare piorgi Łomnickiego grzebienia, a daléj ku południowi i zachodowi uderzają miłą zielenią z głębi olbrzymiego obrazu równiny urodzajnego Śpiżu, lub czernieją na zieloném tle porozrywane piaty wielkich borów spiskiego Podhala. Tu i owdzie widać znowu bielejące osady, co ciekawie ku nam wyziérają, jakby spytać chciały: A gdzieżeście wy? Ponad nami zaś groźnie sterczą turnie rozoranego oblicza Łomnicy; wszędzie strome, dokoła nieprzejrzane prawie przepaście, a do tego wszędzie tak niemo i tajemniczo! Tu chmur kraina, kraina gromów. Niżéj nas chmury, jak straszydła powietrzne z rozdziawionemi gardzielami, pędzą na rączych skrzydłach wiatru. Zbliżają się ku nam. Wyjdźmy coprędzéj na szczyt, by nam mgły nie zaparły drogi i pożądanego widoku. „Sto jeszcze razy zajdą mgły i sto razy się rozejdą, nim będziem na szczycie,“ ozwał się przewodnik. Skroń Łomnicy okala teraz lekki wieniec chmur; teraz znowu się odsłania, a szczerby jéj wierchu wyraziście rysują się na ciemnym błękicie, który krawędzią zdaje się na niéj opiérać, i znowu rozwiewne chmury kwefią oblicze królowéj gór słowiańskich.
Wreszcie znikły nam ostatnie ślady ścieżki; przed nami ściana źlebu coraz spadzistsza, źlebu, co wrzynając się w piersi Łomnicy, dozwala odważnym wspinać się do coraz zawrotniejszéj wysokości. Spojrzeliśmy w górę: wszędzie granity zdają się zapiérać nam wyjście; rzuciliśmy wzrokiem w tył poza siebie, a lekki dreszcz nas przeszedł, bo pod nami przepaść w któréj głos zaumiéra, a oko się gubi, błądząc w czarnych szczerbach. Z rozkazującą miną przystępuje do nas Janusz i gwałtem prawie poczyna nas rozbrajać. Na jedno: „Tak trzeba!“ rzucają wszyscy laski i inne niepotrzebne rzeczy pod poblizką skałę. Mnie niekoniecznie się chciało do powszechnego rozkazu zastosować; ale trudno było stanowić wyjątek; musiałem uledz przedstawieniom Janusza i nawet nieodstępną siatkę w świéżo założonym magazynie zostawić. Teraz dopiéro poczyna się najniebezpieczniejsza przeprawa.