Strona:Marian Łomnicki - Wycieczka na Łomnicę tatrzańską.djvu/38

Ta strona została przepisana.

wszyscy spuścili się ze stroméj ściany, on sam jeden został na krawędzi, a nie mogąc odrazu znaléźć nogami zaczepu, byłby zupełnie stracił przytomność gdyby mu nie pomogli obaj przewodnicy. Najśmieszniéj wyglądało, gdy jeden z dołu za nogi, a drugi u góry za ręce pochwyciwszy biédaka, chwilę rozkrzyżowanego trzymali w powietrzu nad przepaścią i gwałtem zwlekali na ustęp wolny.
Im niżéj, tém łatwiéj spuszczaliśmy się, a na komendę Janusza sankowaliśmy się pociesznie jeden za drugim, tak że tylko źwir granitowy i drobne kamyki z łoskotem zpod nas w przepaść się sypały. Wszystkich owładnęła wesołość, nie wyjmując nawet i biédnego Węgra, na którego twarzy niedawno śmiertelna osiadła bladość. Któś zanucił marsza, daléj szła urywana piosenka, a komuś nawet przyszła myśl, że fotografia grona naszego, właśnie w tych najpocieszniejszych postawach naszych, byłaby bardzo zajmującą.
Wnet ujrzeliśmy się na bezpiecznych choć ruchliwych piorgach; wzięliśmy się trochę w prawo, zdążając po złomach granitowych ku Łomnickiéj Przełęczy. Teraz już nikogo nie zmuszało niebezpieczeństwo, by się trzymał innych; każdy szedł swoją drogą, kędy mu było najlepiéj. Ja, Wala i jeden z Węgrów pozostaliśmy w tyle, zajęci zbiéraniem roślin halnych i chrabąszczów; daremnie niespokojny Janusz oglądał się co chwila za nami. Na Łomnickiéj Przełęczy zeszliśmy się wszyscy na krótki wypoczynek, reszta bowiem drogi wymaga sporo sił jeszcze, bo do podnóża Łomnicy tęgi kawał a mgły coraz więcéj się zbijały, coraz gwałtowniéj tłoczyły w głęboką dolinę Kolbachu. Uchodźmy czemprędzéj przed dészczem! Otóż i już zaczyna kropić!
Chyżo przeszliśmy przez ruchliwe piorgi, na zielone zdradliwe upłazy; darmo bodła mnie chęć odwrócenia kilku kamyków; trzeba było pośpieszać, bo w saméj rzeczy dészcz coraz większy się puszczał. Niebezpiecznie zaś w górach, jeśli deszcz spłucze szorstkie granity i pomoczy trawniki halne; wtenczas ślizko wszędzie i zbyt łatwo można się wywrócić. Trzeba wtenczas wielkiéj ostrożności za każdym krokiem, aby potrzebną utrzymać równowagę. Roślinność nader bujna w krainie halnéj, nie spasana przez trzody dla niedostępnych turni, pokrywa zwykle granitowe piorgi, których trudno z pod zieleni dopatrzyć. Upłazki takie bywają na najpochylszych zboczach gór i zdają się pozornie mówić za największą bezpiecznością; ukryta jednak rzeczywistość daje się tu nieuważnym, osobliwie w czasie słoty, najdotkliwiéj uczuć. Kilku z nas doświadczyło téj nieprzyjemności.

(Dokończenie nastąpi).