Strona:Marian Łomnicki - Wycieczka na Łomnicę tatrzańską.djvu/40

Ta strona została przepisana.

stunów wyższéj roślinności, wléwający w nas otuchę iżeśmy już niedaleko podnóża!
Kropiło nieustannie; jak widać miał dészcz ochotę nieproszenie odprowadzić nas aż do samego Szmeksu. Dobrze że to choć nie na szczycie! powtarza sobie każdy w duszy, godząc swój los z kaprysem nieposłusznéj zachciankom człowieka przyrody.
Wtém Janusz staje, widać że nie bez przyczyny, i marszczy śniade czoło. Ha! jeszcze jeden źleb spadzisty mamy przebyć, piérwszy źleb co, niby ciasna furtka, otwiéra wnijście na Łomnice, wszak to owa próba, gdzie nas Janusz osądził za godnych oglądania zblizka oblicza wspaniałéj olbrzymki. Bez najmniejszéj trwogi spuściliśmy się z łatwością po omokłéj ścianie, a stojący u dołu przewodnik raz ostatni kierował naszemi ruchami.
„Teraz Janusz sem nie będzie wisiał za panów, bo ich dobrze wyprowadził i sprowadził. Już się zrzekam królowania; teraz panowie mnie rozkazujcie!“
Rozśmieliśmy się na ten wyskok nieoziębionéj fantazyi dziarskiego Janusza, a lubo przemokłym i zbiédzonym, powróciła znowu pierwotna wesołość.
W istocie nie było czego się żalić, chyba na siebie samych. Biéda to, że zwykle tatrzańskim wycieczkom, obok najżywszéj rozkoszy, jakiéj doznaje umysł nie znający przesytu piękna, towarzyszą i nieuniknione prawie nieprzyjemności. Przez to jednak nie tracą się wrażenia takich wycieczek, lecz owszem tém wyraziściéj uwydatniają się one, stają się nawet wielekroć milszemi i dłużéj zachowują się w skarbnicy najmilszych wspomnień.
Szybko zeszliśmy udeptaną przez zwiédzaczów ścieżką, po zielonym, położystym, ale mimo to jejeszcze licznemi odłamami granitu zasłanym upłazie.
Dészczyk cichy powoli ustawał, a gdyśmy już całkiem do doliny zeszli i na zielonéj obaczyli się równinie, przerzniętéj bystrym potokiem, wtenczas ustąpiła téż groźna chmura, szeroko rozpiął się nad nami ciemny błękit nieba i miłe słońce wesoło złociło krawędzie turni, co się tak wydatnie rysowały na czystém tle nieba. W około ponad nami porozstępywały się mgły szare, i widać tylko było, jak chyżo pierzchały poza wolne już od nich szczyty...