Strona:Marian Łomnicki - Wycieczka na Łomnicę tatrzańską.djvu/41

Ta strona została przepisana.

A górą, nad mgłami, kolczato szarpane,
Straszyły jak duchy turniska,
Olbrzymio wyrosły z powodzi obłoków,
Poczwarne jak widma sumienia,
Samotne śród ziemi, jak słowa proroków,
A wielkie, jak słowa stworzenia.[1]

Nagle i Łomnica, jakby na przekór, zupełnie się nam odsłania i promieniejąca w blasku wieczornego słońca, zdaje się do nas uśmiéchać, jak wczoraj. Poza nią czarne chmury.
Jak cudownie wyglądała ona w tém wspaniałém otoczeniu piętrzących się turni, które niedawno u stóp naszych się słały, a teraz nagle w groźnych wyrastają olbrzymów! Ileż wdzięków nabiera urocza dolina kryształowego potoku Pięciu stawów po dészczu ożywczym, co dyamentowemi kropelkami zdobi igły kosodrzewiny, co najśliczniejsze rubiny hojnie rozwiesza po lubych hal kwiatkach! Ileż tu życia i coraz piękniejszych obrazów! Czyż zdoła niewprawne pióro oddać wszystkie te barwy aż do najdrobniejszych odcieni, wszystkie te cuda od najniklejszych szczegółów, aż do owych bezmiernych ogromów, co oblane jakimś niepojętym czarem, głoszą wzniosłą pieśń wiecznie młodéj, wiecznie potężnéj przyrody?...
Z rozognioném uczuciem wpatrywałem się w świat tylu lśniący wdziękami, w to życie niby martwéj matki-ziemi naszéj, a przecież tak wyraziste, tak głośno przemawiające do duszy czującéj. Błogosławiłem szczęśliwą chwilę, co postawiła mnie u celu jednego z najgorętszych mych życzeń; czułem się jakby odrodzony, bo:

Tu gdzie skały mkną olbrzymie,
Tu gdzie śmielsze serca bicie,

  1. Obrazy z życia i podróży r. 1846.