Strona:Marian Gawalewicz - Dusze w odlocie.djvu/118

Ta strona została uwierzytelniona.

do konserwatoryum, będzie pani miała pociechę z niego.
Słuchała zapatrzona w dziecko swoje, z rękoma splecionemi i wzdychała.
— Dałby to Bóg, dałby to Bóg! — powtarzała, kiedym jej malował świetną przyszłość, jaką jej chłopak mieć może, skoro jest tak utalentowany, jak utrzymują, i chce zostać artystą.
Ale jakoś ta troska z jej oczu nie znikała.
— Pan konsyliarz poczciwy — szepnęła — pociesza mnie i dodaje odwagi, ale ja tam nie mam wielkiej nadziei, abym tego wszystkiego doczekała.
— A to dlaczego?
— Na życie, na suchy kawałek chleba trudno mi dzisiaj za-