Strona:Marian Gawalewicz - Dusze w odlocie.djvu/134

Ta strona została uwierzytelniona.

Wczoraj wieczorem byłem u niego na krótko, bo mnie coś tknęło, że z nim gorzej; rano był niespokojny jakiś i markotny.
Zasypiał prawie co kilka minut, a potem nagle rozrywał powieki i spoglądał wokoło, i pytał:
— Która godzina?... która godzina?...
Zupełnie, jakby się spieszył na kolej i obawiał się spóźnić na pociąg.
W południe było mu niby lepiej znowu; rozmawiał ze mną przytomnie i pytał o córkę Lewońskiego.
— To już z niej nic nie będzie stanowczo? — zagadnął mnie — niema dla niej żadnej nadziei?
— Niestety, chyba nie — od-