Ta strona została uwierzytelniona.
móż... pomóż... Muszę się śpieszyć... już czas!...
Każde poruszenie fizyczny ból mu sprawiało; zaciskał zęby, ale się nie poskarżył.
Twarz tylko zmieniała barwę i kurczowe drgania po niej przechodziły. Ręce mu drżały, głowa się trzęsła, w piersi grało, jak w zepsutej harmonijce.
Nie pozwoliłem mu się męczyć dłużej samemu: ubierałem go dalej, jak kamerdyner, w tę kamizelkę starego kroju, której żadną miarą zapiąć się nie dało.
— Rozetnij z tyłu... rozetnij... będzie luźniej — doradzał tak przytomnie i tak obojętnie, jakby to była rzecz najnaturalniejsza w świecie — niema... czego... szanować do... trumny.