Strona:Marian Gawalewicz - Dusze w odlocie.djvu/186

Ta strona została uwierzytelniona.

Józikowi pozwolę jutro wstać po raz pierwszy po chorobie.
Wiosną pachnie w powietrzu, ciepło się robi; tak jakoś nagle szczezła zima, jak gdyby jej nie było. To doskonale; moi pacyenci wyzdrowieją prędzej, skoro wiosna do spółki ze mną leczyć ich zacznie.
Tylko ta Minia Lewońska codziennie jakaś słabsza, choć roi z dnia na dzień plany na przyszłość, wybiera się z ojcem w góry, układa sobie podróż do Zakopanego i chwilami wydaje się, jakby rozkwitała na nowo, ale to wszystko ułuda tylko, ułuda i nic więcej. W suchotach bywają takie złudzenia.
Lewoński ją i siebie okłamuje ciągle, a ja mu tej illuzyi nie