Strona:Marian Gawalewicz - Dusze w odlocie.djvu/31

Ta strona została uwierzytelniona.

cze bardziej!... Kto widział zaraz tak głowę tracić!...
Ja się nie odzywałem wcale, tylko swoje robiłem, jako lekarz, bo co miałem powiedzieć?... szkoda słów.
Cuciliśmy ją i ratowali z pół godziny, ale przyszła do siebie i uspokoiła się.
Ojciec mi ręce ściskał, jakbym był zbawcą jego córki.
— Widzi pan, to moja jedynaczka, moje ostatnie dziecko — mówił, gdyśmy przeszli do jego gabinetu — troje już pochowałem. O nią zawszem się najbardziej obawiał, bo to było takie delikatne od urodzenia. Matka umarła na suchoty — dodał ciszej z westchnieniem, pełnem bolesnej rezygnacyi — po niej odziedziczyła...