Strona:Marian Gawalewicz - Dusze w odlocie.djvu/54

Ta strona została uwierzytelniona.

Niby mu nie gorzej, ale i nie lepiej.
Patrzył we mnie przez cały czas tak jakoś, jakby chciał się o coś spytać, albo coś bardzo smutnego mi zwierzyć w tajemnicy przed matką.
Chcąc go w dobry humor wprowadzić, zaraz na wstępie powitałem:
— No, jak się masz zuchu?...
Oczy mu się takie zrobiły, jak talary, patrzył na mnie przez chwilę i jakby się dziwił, że się do niego uśmiecham i że go zuchem nazywam; potem swoje spieczone usteczka otworzył i szepnął smutnie:
— Nie wiem.
W nocy miał gorączkę, ale po bańkach niby to lżej mu się zro-