Pan Strzelski był trochę nudny i smutny, swoją zachmurzoną fizyognomią psuł nam zabawę, jednak okazał się ze wszystkich najbardziéj użytecznym, bo w danéj chwili wyzwał na pojedynek dwóch młodych Węgrów ze Szmeksu, którzy sobie trochę podpili i panią Strzelską gwałtem do tańca ciągnęli.
Że na razie trudno mu było o sekundantów, bo warszawski zdechlaczek, co chciał udawać wytrzymałego „taternika,“ niejaki p. Rzecki, odmówił swojéj pomocy p. Strzelskiemu, który za nic w świecie nie chciał wyjawić swojego nazwiska i koniecznie obstawał przy tém, aby się bić incognito, na przekór wszystkim zwyczajom pojedynkowym i przepisom honoru; więc stary, poczciwy Szymon Tatar, perła przewodników zakopiańskich, musiał przyjąć rolę drugiego sekundanta, jako dawny wojskowy i wspólnie z p. Mąkiejewiczem, kupcem korzennym z Kalisza, urządzać całe spotkanie na placu.
Panu Mąkiejewiczowi ten zaszczyt nie bardzo dogadzał, bo w góry przyjechał głównie dlatego z żoną i dwiema córkami, aby nie pomagać do zabijania młodych ludzi, lecz do łowienia ich w małżeńskie jarzmo — żywcem i w dobrém zdrowiu.
Ze strony Węgrów stawali p. Feinkopf, bankier wiedeński, i pan lejtnant Szwarcbuter, pełniący na urlopie służbę adjutanta pani bankierowéj, któréj lekarze na bezdzietność zalecili podróże w wesołém towarzystwie.
Pan Strzelski miał tego dnia prawdziwe szczęście, bo najprzód trafił na żonę, z którą się rozwiódł, ale któréj kochać ciągle nie przestał, a potém trafił jednego Węgra w rękę, a drugiego w nogę, czém zyskał sobie takie ogólne uznanie u wszystkich mężczyzn i dam, a zwłaszcza u pani Strzelskiéj, że postanowiła mu przebaczyć dawne grzechy, i jako swojemu obrońcy, co życie dla niéj narażał, po raz drugi oddać mu rękę, zwłaszcza że bardzo grzecznie wyznał publicznie swoje winy wobec całego towarzystwa i przeprosił ją za nie.
A ponieważ rzecz działa się w restauracyi zakopiańskiéj, gdzie dobry Pan Bóg sprowadził
Strona:Marian Gawalewicz - W Tatrach, wodewil w 4-ch aktach Klemensa Junoszy.djvu/2
Ta strona została uwierzytelniona.