trzyła na monstrancję, błyszczącą w słońcu. Dopiero wtedy przewidziała do reszty.
Po nabożeństwie razem ze wszystkimi wyszła z kościoła. Wtedy on znów pojawił się blisko i patrzył na nią. Potem, choć szła coraz szybciej, roztrącając ludzi, dognał ją.
— Co się tak na mnie ślepiasz — powiedziała mu.
— Bo cię lubię.
— Łepiej byś nie patrzył na mnie tak, jakbyś dziesięć wilków zjadł, a jedenastego chciał łyknąć.
— Bez końca-miary mógłbym tak się na ciebie patrzeć.
— Nie chcę.
— Nie bądź ty taka — owinął się koło niej, zajrzał w oczy.
— Poszedłbyś już sobie — powiedziała. Potem on poszedł. I tak miała go pełne oczy.)
— Nie — powtórzyła — Nie.
— No — powiedział ojciec. — No... Trzeba będzie... — I poszedł pomału ku szopie. Dziewuchy chrabęściły nożami, skrobały kartofle tylko z wierzchu, bo były młode.
W niedzielę jedna zawsze miała grzech: dwie mogły iść do kościoła na sumę, jedna musiała gnać krowy. W tę niedzielę mszy słuchała Natala z Łucą; jak wróciły, Uli jeszcze nie było. Obie przez to mocno były złe. Rade-nierade usłuchały matki, przewlekły się z niedzielnych sukien, byle jak zrobiły to, co powinna robić pasterka, i usiadły w opłotkach, bo dalej iść im się nie chciało, pod krzakiem dzikiego bzu. Ula w końcu zjawiła się, dąsały się na nią za to przebieranie, nie chciały jej pomóc napoić bydła ani nic, nawet opowiedzieć, kto był w kościele, czyje ksiądz wyczytał zapowiedzi, ani nawet, co mówił na
Strona:Marian Pilot - Panny szczerbate.djvu/102
Ta strona została uwierzytelniona.