kazaniu. Tak się jej wywdzięczały. Ula siedziała trzy kroki od nich, na słońcu, dłubała w paznokciach nóg i mamrotała:
— Takieście wy, takieście wy, czekajcie, czekajcie... Też coś wiem i wam nie powiem. Nie powiem!
— Ale tam — mruknęła Łuca.
Natala powiedziała za to:
— Gadaj, bo jak nie, to...
Ula dalej dłubała sobie przy paznokciach.
— Nie powiesz?
— Nie powiesz? — przyłączyła się teraz Łuca.
Wzięły się z sobą za kudły, Uła kopała i wrzeszczała, ale we dwie dawały jej radę jak nic. Aż ktoś wziął je obie i odciągnął; i po tym, jak to zrobił, poznały kto to: ojciec. Aż skuliły się wszystkie trzy, jak tak nad nimi stał. Nic nie mówiły i czekały, jak zacznie grzmocić po łbach, ale on tylko stał i patrzył.
— Kupię wam jutro na suknie, co? — powiedział. — Ile to trzeba?
Nie wiedziały. Ula powiedziała:
— Mama wiedzą.
— Na jutro wieczór wołajcie Józię, żeby wam od razu poszyła.
To powiedział i poszedł, wielki i odmienny w swoim czarnym, ślubnym jeszcze, połyskliwym od lat i używania ubraniu.
Siedziały dalej, teraz już wszystkie trzy w cieniu, i myślały, że ma coś do nich, ale za nic nie umiały wiedzieć, co. Gadały sobie o tym, ale nie mogły nic wymyślić. Przypomniały sobie o sukniach i zapomniały o wszystkim, poleciały szybko do Józi i kazały jej być jutro pod wieczór.
Pod wieczór ojciec wrócił z miasta i zaraz też przyszła Józia. Panny przykucnęły wszystkie trzy obok ławki pod ścianą, na której ojciec rozwijał materiał, który im kupił, cieniutki zwitek; rozwijał
Strona:Marian Pilot - Panny szczerbate.djvu/103
Ta strona została uwierzytelniona.