Strona:Marian Pilot - Panny szczerbate.djvu/118

Ta strona została uwierzytelniona.

i Pawluś przestał śpiewać. Wzięły haki pod pachy i ruszyły, on za nimi.
— Pawluś, a po co żeś tak przyszedł o ćmoku? — pytała Łuca i zaczęła się śmiać. Mruknął coś.
— Naparstek żeś zgubił?
— Nie — powiedział. — Co to, to nie.
Ula położyła sobie hakę na ramionach, szeroko rozłożyła ręce na stylisku i szła, nic nie mówiła, nie patrzyła nawet na niego, choć szedł koło niej. Łuca i Natala przygadywały:
— Powiedziałbyś coś.
— Ale co? — pytał bezradnie.
— Co do śmiechu.
— Nie mogę tak na idący.
— To se przykucnij — powiedziała Natala i śmiała się, za nią Łuca, a potem on sam też.
Doszły już do wrót, a on jak szedł, tak i zabierał się iść dalej.
— Pójdziesz to z nami? — upewniła się Łuca. — Naharowały się my, nie chciałeś pomóc, to teraz prosto do łóżka idziemy. Jak chcesz z nami...
— To ja z wami nie — powiedział przestraszony i skręcił za stodołę. — To ja sobie...
Umyły nogi pod studnią, a potem w kuchni, gorącej i ciemnej już, zjadły trochę chleba, popiły mlekiem, ciepłym jeszcze, poleciały spać.
Ula słyszała, jak usypiają, oddechy cichną i prześcieradła, poduszki, sienniki przestają szeleścić, gdzieś w ciemnym kącie izby skrobie coś, świerszcz może jaki ukryty w ścianie, a może nawet nie w izbie, w sadzie osika dygocze szorstkim, bezustannym drżeniem, w wielkiej letniej ciszy w chlewie poruszy się krowa, dźwięknie łańcuchem. Wybuchnie nagły chrap ojca, jego złe mruknięcie przez sen. Potem w oknie, w księżycu łagodnym i żółtym jak woda na dnie glinianki, pojawia się on. Nie prze-