zbóż. Przystanęła znów, choć był parę kroków za jej plecami, patrzyła tak, póki kosa nie musnęła jej pięt.
— No! — warknął, schyliła się, biegnąc zbierała zboże w przygarstki. Ale kiedy zziajana dobiegła do końca zagonu, usłyszała za sobą już tylko zgrzyt osełki o ostrze kosy, rzadki, jakby niedbały, aż naraz zawzięty, natarczywy, ostry. Rozprostowała się, poleciała na drugi koniec zagonu, szepnęła Uli, która ustawiała snopki:
— Babusia Roguźna idą i jeszcze jakieś...
Natala, która wiązała snopki, zwiedziała się też jakoś, stanęła wyprostowana z powrósłem naciągniętym na ramiona; patrzyli teraz wszyscy na dróżkę, którą szło czterech ludzi: na przedzie babka ze swoim tłumokiem na plecach, za nią trzej mężczyźni. Gadała coś do nich, pokazywała palcem, przystawała czasami, a oni słuchali, śmieli się czasem, głośno, niosło się aż tu.
Niedługo to trwało, bo kosa szurnęła nagle w zboże, potem znów i znów, długimi, szerokimi i głębokimi cięciami. Zaraz też schyliły się do roboty, ale już wiedziały, że nie nadążą za nim. Ciął strasznie, zwijając się w ruchu półokrągłym, biorąc rozmach aż gdzieś zza swoich pleców, tak że każdy inny dociągałby podobny pokos ostatnim wysiłkiem, ale jemu kosa od początku do końca szła równo, nie hacząc się ani opóźniając, ani też po tym, po dokonaniu każdego z tych ogromnie długich cięć, nie odpoczywając ani chwili. Znów brał zamach zza pleców, z wysokości głowy, ostrze z furkotliwym jękiem, zwijając się prawie w spiralę, zjeżdżało w dół i aż dziwne było, że rozedrgana stal zdolna jest ciąć: ale cięła ostro, szybko, dokładnie i nowy snop — bo tyle odwalał za jednym zamachem — spadał na ścianę stojącego jeszcze zboża.
Strona:Marian Pilot - Panny szczerbate.djvu/120
Ta strona została uwierzytelniona.