— Puść!
Gruby Mieciuchna tylko zachichotał. Dziewuchy wcisnęły się w kąt.
— Patrzeć — krzyknął Bartosik. I musiały, choć wcale nie chciały.
— Macie go — chrypiał ojciec. — Macie!
— Puśćcie go! — krzyknęła Łuca i zaszlochała.
— Nie — usłyszała, jak tamten mówi przez rękaw ojca. — Nie.
Wtedy jakby zapomniała o wszystkim i skoczyła na Sylwera, kopnęła go, wczepiła się we włosy i zaczęła szarpać. Siostry krzyknęły. Bartosik puścił bezrękiego, schylił się po nią, schwytał, rzucił na podłogę, znów podniósł i zaczął grzmocić pięściami, gdzie popadło.
Obudziły się zaraz i podniósłszy głowy, spojrzały na siebie, a potem na puste łóżko Łucy i zrozumiały, dlaczego obudziły się o takiej godzinie, bo rano musiało być jeszcze bardzo, ledwie niebieszczało na dworze.
Łucy nie było. Zerwały się z łóżek, poleciały do okna.
Łuca szła przez podwórek z rowerem, wprowadzała go na górkę ubitego gnoju. Tam odwracała go, trzymając mocno kierownicę, właziła pod ramę i przysiadłszy na pedałach, szeroko rozstawiwszy nogi, zjeżdżała w dół. Ale kiedy podkurczała lewą nogę, rower natychmiast przechylał się na tę samą stronę i czym prędzej musiała się tą nogą odepchnąć o ziemię, żeby się nie przewrócić. Kiedy zaś podkurczała obie nogi — bez żadnego „ale” waliła się na ziemię. Oczywiście, przewracała się czasami i wtedy, gdy podkurczała tylko jedną nogę, ale niezależnie od tego, ile razy się przewracała — wdrapywała się
Strona:Marian Pilot - Panny szczerbate.djvu/134
Ta strona została uwierzytelniona.