Strona:Marian Pilot - Panny szczerbate.djvu/138

Ta strona została uwierzytelniona.

— Panie, a gdzie rzeźnik? Niech tam sobie nie skrobie według swojego widzimisię, tylko łapie się za to, co trzeba. Matko weselna, trzy pomocnice potrzebuję, robotne, ale już.
I odtąd w całym domu weselnym nikt takiego słowa nie powiedział, które mogłoby coś znaczyć, wszyscy latali zgodnie z kuchennymi rozkazami pani Słomkowskiej. W chlewie gdakały przestraszone kury, spośród których wybierano co tłustsze do zabicia, w szopie rzeźnik, powrzaskując sobie od czasu do czasu, płatał wieprzka według recept pani Słomkowskiej, Sośniak, zupełnie ogłupiony rozlicznymi poleceniami, to brał się do rąbania drzewa, to leciał na wieś po jakieś niezbędne garnki i przyprawy, to znów za nie wiadomo co jeszcze się chwytał. Furkotało wszystko wokół pani Słomkowskiej, czasami plątało się zupełnie niemożliwie, ale ona wiedziała, co i kiedy się plącze, wkraczała w krytycznym momencie z nieomylnymi rozkazami, napoleońskimi w treści, choć ubranymi w eleganckie, pańskie formy. Pod wieczór, kiedy już cały dom, ba! żeby to tylko — wszystkie sąsiednie domy bulgotały od kuchennej roboty, miała pani z wołaczem pod swoją komendą chyba jaką dwudziestkę ludzi, już to domowych, już to byle gdzie, choćby na drodze zwerbowanych dobrymi manierami i bardzo rozkazującymi wołaczami. Ciemniało powoli, dom weselny wyglądał teraz jak wulkan, z kominem (musiał go Sośniak przeczyścić) buchającym dymem, ogniem, kłębami nie dopalonych gałęzi. Domowi mężczyźni, zmęczeni, głodni, siedzieli ponuro na ławce pod studnią i nie śmieli się upomnieć choćby o kromkę chleba z masłem i garnczek nie słodzonej kawy. Ale około dziesiątej, kiedy już dobrze pociemniało, kucharka obwołała się zmęczoną i posiłkując się pańskim słowem i jeszcze bardziej zdumiewającymi wo-