— Panie ojcze weselny — rzekła pani Słomkowska surowo. — Obiad to moja sprawa, nie wasza, panie. A w kościele muszę być, żeby wiedzieć, co państwu młodym postawić, zależnie od humoru.
Sośniak nie miał czasu przeciągać rozhoworów, bo nawinął się skrzypek i posłyszawszy, w czym rzecz, z galanterią ujął panią Słomkowską pod łokieć i poprowadził do bryczki, którą okupowali muzykanci. Sośniak machnął więc ręką; dopiero długo później pojął, do czego się w ten sposób przyczynił.
Na razie pani z wołaczem siedziała pośród pijanych muzykantów, godnie, aczkolwiek bez specjalnego przekonania, opędzała się ich zalotom i dyktowała kawałki, jakie należy grać. Drużbowie pohukiwali i wyskakiwali z bryczek, tak im się podobało to, co radziła grać pani Słomkowska.
W kościele natomiast oddzieliła się od muzykusów i skromnie przysiadła w jednej z ostatnich ławek. Pomodliwszy się, ile przystało, wyciągnęła szyję, gotowa celebrować obrządek.
Coś jednak się opóźniało. Młodzi klęczeli już od długiego czasu i widocznie zaczynało im być niewygodnie, bo przystawali, kręcili się, a ksiądz jak nie wychodził, tak nie wychodził z zakrystii. Starszy drużba z zakłopotaniem wycierał chusteczką kark, w końcu zdecydował się, szepnął coś do ucha panu młodemu i poszedł do zakrystii. Wypadł stamtąd prawie natychmiast, przyskoczył do młodego, klarował mu coś półszeptem, gestykulując szeroko. Pan młody podniósł się teraz także, obaj nerwowo podreptali do zakrystii. Czuło się coś nie najlepszego, z zakrystii dochodziły niejasne, podniecone głosy.
— Ksiądz nie chce dać ślubu — szeptano wśród gości.
Bliżsi krewni państwa młodych najpierw pojedynczo, potem calą hurmą ruszyli do zakrystii. Pani
Strona:Marian Pilot - Panny szczerbate.djvu/141
Ta strona została uwierzytelniona.