Strona:Marian Pilot - Panny szczerbate.djvu/143

Ta strona została uwierzytelniona.

kalnie oddziałującego niż słowa, już z obu stron, od kruchty i zakrystii, nadbiegli pozostali Sośniacy i Wolni. Poczęli się grzmocić na oślep. Parę razów z tej i tamtej strony dostało się także pani Słomkowskiej, która znalazła się w środku walczącego kłębu weselnych; wpadła nagle w wielki gniew.
— Panowie! — wydała pełen oburzenia wrzask i z wielką wściekłością ucapiła za kołnierze obu głównych zapaśników, szarpnęła tak, że zatrzeszczały szwy ich paradnych ubrań. Oderwała ich od siebie i postawiła jednego u prawego, drugiego u lewego swojego boku.
— Panowie! — krzyknęła jeszcze raz, z wielkim już wysiłkiem, bo trzymanie dwu rozjuszonych chłopów po wojsku w przyzwoitej od siebie odległości, jeśli nie jest zupełnie niemożliwe dla kobiety, to jednak wymaga wielkiej koncentracji sił i dużego samozaparcia. Więc już krzyk, który na chwilę odwróciłby uwagę wszystkich zgromadzonych na dziedzińcu Sośniaków i Wolnych, musiał być czymś nadludzkim. Pani Słomkowska dokonała jednak tego: wszyscy Sośniacy i Wolni stali przez chwilę rozdziawieni. Nim minęła ta sekunda, pani z wołaczem wykonała już następne, równie zaskakujące posunięcie: — Panie, chcesz mieć kobietę? — ogromnym głosem zapytywała trzymanego za kołnierz pana młodego. — Jak? — potrząsała nim, aż bąknął: — No... — No to co? Bijesz swego szwagra? I to na samym początku? — atakowała z wielką werwą. — Idź do swojej kobiety i proś o wybaczenie. — I pchnęła go prawą ręką tak, że potrąciwszy któregoś z ciągle rozdziawionych Sośniaków, wpadł prosto na stojącą pod ścianą pannę młodą, wycierającą łzy skrajem ślubnego welonu.
Sośniacy i Wolni nic z tego wszystkiego nie rozumieli. Sprawa była paskudna i załatwić ją z honorem