Strona:Marian Pilot - Panny szczerbate.djvu/144

Ta strona została uwierzytelniona.

można było tylko w ten sposób, w jaki zaczęli ją załatwiać. Tymczasem pani z wołaczem wyraźnie zaczęła wszystko komplikować, wyglądało na to, że wcale nie zamierza dopuścić do tego, żeby wszystko zostało rozwikłane do końca. Szarpała teraz za kołnierz starszego Sośniaka — Masz co, panie, do swojego szwagra? Tak chcesz, panie, załatwić swoje sprawy z nim? Słowa nie masz, panie, tylko pięść? Tak to się załatwia sprawy z mężem swojej rodzonej siostry?
— Ale, jaki tam mąż — powiedział starszy Sośniak ze złym błyskiem w oczach. — Ksiądz ślubu nie da, słyszeliście, pani!
— Nie mąż? — zdziwiła się pani z wołaczem tak mocno, że aż puściła kołnierz starszego Sośniaka i obiema dłońmi donośnie prasnęła o biodra. — A to jak? Czy to w urzędzie nie byli? Czy to nie zapisali ich w aktach jako męża i żonę?
— Eee... — rozdziawił się starszy Sośniak. Pani Słomkowska zerknęła w stronę młodych, którzy łzawo tulili się do siebie pod ścianą, i była już prawie z siebie zadowolona, kiedy nagle wyszedł z rozdziawienia Sośniak-ojciec.
— Hoła, pani — zawołał. — Co to tu wygadujecie? Że w urzędzie byli, to byli, ale ksiądz nie pobłogosławił, a ja bez ślubu nikomu swojej córki nie dam! Taki tam w urzędzie ślub nieważny!
— Panie ojcze weselny, co też mówicie! — krzyknęła pani Słomkowska, używając najgroźniejszego wołacza, jaki tylko znajdował się w jej repertuarze. — Toż sam ksiądz proboszcz czegoś takiego nigdy by nie powiedział! — I zrobiwszy kilka kroków w stronę zakrystii, zawołała: — Księże proboszczu!
Ksiądz natychmiast wychylił się zza węgła, gdzie w ukryciu przysłuchiwał się całemu zajściu. Wyglądał też na odrobinę rozdziawionego.