Strona:Marian Pilot - Panny szczerbate.djvu/162

Ta strona została uwierzytelniona.

Nikt na nią nie zwrócił uwagi, nawet najbliższy z mężczyzn. Muzyka, głośna, dziwna, szorstka, grzmiała ciągle. Bęben dudnił basem powolnym, ciężkim i głuchym, aż zagrzmiał gęsto, nerwowo, coraz ostrzej, aż do suchości szczękliwej i świszczącej, zawtórowała mu trąbka dźwiękiem rozdygotanym i ostrym, wznoszącym się aż do spazmu; wtedy urwało się wszystko, tylko łagodnie i miękko chrypiał saksofon. Podeszła bliżej, stając na palcach i czepiając się ramion mężczyzn, którzy stali przed nią. Ciągle jeszcze nie widziała muzykantów; poczęła się przepychać pomiędzy ciasno stojącymi ludźmi. Pośrodku sali kilku młodych podrygiwało w takt tej muzyki, która znów wzniosła się falą zgrzytliwą i niepokojącą; poruszali się powoli, z nieruchawymi, osłupiałymi twarzami.
Nagle, pomiędzy czyimś podbródkiem i czyimś ramieniem dojrzała muzykanta grającego na trąbce, skrawek jego twarzy i jasnej brody. Popchnęła kogoś i dojrzała teraz także jego przymknięte oczy, wydęte policzki i palce, obejmujące trąbkę, całe jego ciało, dygoczące spazmatycznie i ciężko: tak jak gdyby z głębi jego ciała, z jego trzewi wydobywała się ta muzyka, szalona, obca, przyzywająca i szeroka. Przygryzła wargi, zapragnęła otrząsnąć się z tego, ale w tej chwili jej oczy spotkały się z mętnymi, łyskającymi drobinkami krwi, oczyma człowieka z trąbką. Odwróciła twarz, a kiedy spojrzała znów, muzykant odkładał trąbkę na krzesło i mówił coś do swych towarzyszy. Cofnęła się o krok, ale spojrzenie jego przekrwionych źrenic znów ją spotkało i drugiego kroku już nie zrobiła, i nie ruszyła się z miejsca, mimo że wiedziała, że ten człowiek idzie do niej i że to, co się stanie, nie będzie właściwe i dobre. Potem usłyszała ciszę i poczuła na sobie spojrzenia wszystkich, ale i teraz nie ruszyła się