wylazła z legowiska i przysiadłszy pod piecem, wodziła za kociętami zielonymi, wielkimi ślepskami.
Przestała się czesać.
— Co ja z wami zrobię — przemówiła do nich. — Nic wam nie poradzę. Jestżem stara kobieta na wycugu, żadnej gospodarki nie mam, skąd bym wzięła mleka i pyrków dla was? Żebyście to choć chciały je jeść! Nawet myszy nie starczyłoby u mnie dla was wszystkich. Te, co zostały jeszcze z dawnych czasów, były chude i niemrawe, wasza matka dawno połowiła je wszystkie. Ale się nie przemartwiajcie, dam was na służbę do dobrych ludzi, gdzie będziecie miały dużo mleka i dużo myszy.
Kocięta coraz namolniej ocierały się o jej nogi, a gdy usiadła, by spiąć warkocz, pomiaukując przymilnie, wczepiały się pazurkami w jej spódnicę. Zdjęła z półki gliniany garnek i nalała im na miskę trochę mleka. Wychłeptały wszystko do ostatniej kropli, wróciły zaraz, oblizując języczkami swe maleńkie wąsiki. Odmawiała właśnie pacierz. Otoczyły ją wielkim kołem i pomrukiwały cierpliwie: Pomyślała sobie, że pewnie też odmawiają pacierze swoje i przez to myślenie pomyliła różańcowe ziarna. Przeżegnała się szybko, zdjęła z szafy koszyk, wyścieliła go dwoma starymi gazetami. Powkładała kocięta i otuliwszy się wielką chustą, wyszła. Kocica, miauknąwszy, pobiegła za nią.
Było szaro i mglisto, płoty jaśniały tającym szronem. Szła ostrożnie po oślizłej drodze, kocica miaucząc czepiała się jej sukni.
— Nic się nie bój, czego się, głupia, boisz — przemawiała do niej. — Już ja im krzywdy nie zrobię. Takie kociaczki każdy weźmie, dobrze się będą miały.
Nikt nie pojawił się na szosie, było wcześniej, niż myślała. Wypatrywała, gdzie już pali się światło.
Strona:Marian Pilot - Panny szczerbate.djvu/167
Ta strona została uwierzytelniona.