dzie leży coś maleńkiego, czarnego, dziecko nie dziecko, diablątko jakieś małe — i drze się, drze jak złe na kale. Babka patrzy, bierze na ręce — a toto wydziera się i kopie. Niedobrych ojców musiało to mieć, pomyślała sobie babka, diabła temu do kieszeni dali, krzyż na drogę i już.
Babka w kłopocie, ale to przecież dziecko. Kozę na kołku uwiązała i z dzieckiem podyrdała do domu. Radziła nad nim z sąsiadkami, zgłosiła do sołtysa — ale nikt się po czarnego chunchuza nie zgłosił. Tyle że koza zdechła, bo się z kołka urwała i nażarła saradeli. Co było robić, babka chrzciny czarńcowi urządziła, bo można było się domyślić, że wyrodna matka do kościoła dziecka nie zaniosła. I tak sobie Jaś rósł, czarniec, mruk i zapalczywy, nie wiadomo skąd to mu się brało, innych chłopaków zawsze lał, jak tylko mu się pod rękę nawinęli. Przez to wszystko go nazwali Gała i tak mu już zostało; zresztą zawsze był taki jakiś, ani do Boga, ani do ludzi, choć dobry chłopak.
Taka to była historia o Gale, który wydał mi się trochę śmieszny, bo to nawet nie w kapuście, ale w saradeli na świat się zjawił.
W czwartek przyszedł list, list od Gały; wszystko od razu przewróciło się w naszym domu. Gała zapowiedział swój przyjazd na niedzielę; babka wstawała teraz o świcie, budziło mnie szuranie rondlami, sapanie ciasta, ugniatanego w dzieży. Kury gdakały i kwokały sobie bez skutku, koza żałośliwie beczała w obórce. Śniadanie musiałem sobie sam przyrządzać, babka dyrdała po podwórku z pogrzebaczem i pomietłem w ręku. Rozpalała ogień w piecu i sabatniku, równocześnie gniotła kopyścią mąkę w donicy.
— Gała lubi także kluski z makiem — mówiła mi i zaraz pędziła mnie do ogrodu, bym narwał wiśni i jabłek. Biegałem razem z babką, prawie tak jak
Strona:Marian Pilot - Panny szczerbate.djvu/17
Ta strona została uwierzytelniona.