wszędzie za tobą pójdę... jak psa ścigać będę... Nie zostawię cię tu tak, żebyś się z innymi małpami żenił... Wiem, że latają za tobą.
Oczy jej skakały, ledwie dyszała ze strachu. Podniósł się z łóżka. Wołała jeszcze: — Nie dam, nie dam!
— Chciałżeś to zrobić?
— Nie, nie — powiedział szybko. — Chciałżem, żebyś wstała... Porządku trochę zrobiła... Pająki powymiatała.
— Ja cię przecie nie wydam — powiedziała. — Nie!
Zaczęła się ubierać. Nagle przestała wciągać suknię, patrzyła na niego:
— Ale ty mnie wydasz — zawrzeszczała. — Już ja widzę... Powiesz, że to ja... Pojedziesz kiedy do miasta, jak ja będę chorowała i nie będę mogła jechać... i powiesz im tam... Zamkną mnie, zamordują... A ty sobie jaką małpę weźmiesz i pójdziesz z nią do kościoła... A ja zgniję... Ty mnie wydasz... Widziałażem na ostatnim targu, jak patrzyłeś na Puśkę. Ty mnie wydasz — doskoczyła do niego i szarpnęła go za ramię. — Wydasz mnie!
— Nie wydam — mówił. — Nie wydam. Co też ta ci chodzi po łbie.
— Lampa gaśnie — powiedziała. — Dolej nafty.
— Zaraz będzie widać.
— Wcale zaraz nie będzie widać. A ty chcesz, żeby lampa zgasła... Wiem, chcesz! Wtedy ty sam... Umiesz to robić! Ułapisz za gardło i zadusisz... Ino światła się boisz, żebym cię oczami nie przyuroczyła. Dolej nafty!
— Cicho — powiedział spokojnie. — Nie mów tak. To przecie nieprawda i ty sama o tym wiesz. Zawsze żeśmy są razem, mamy się na oku i nic się nie może stać. Razem to zrobiliśmy i teraz jesteśmy
Strona:Marian Pilot - Panny szczerbate.djvu/173
Ta strona została uwierzytelniona.